Maholichowi ręka drżała, zaciął usta, zagryzł wąs, nie śpieszył z odpowiedzią.
— Na miłego Boga, Rolino, — odezwał się cicho — nie rób awantur w domu! Mówiłem ci to wiele razy, ja i ty winniśmy wiele Boehmowej — nie godzi się jej odmówić, pozbawiać ją jedynej w życiu przyjemności.
— Niechże jej idzie sobie szukać po za domem... gdzie chce! — zawołała Rolina gwałtownie. — Mówiłam że ja jej tu cierpieć nie chcę.
Maholich zbladł, westchnął i jakby mu sił zabrakło, zsunął się na blisko stojący fotel. Nie mówił nic, lecz widać było że bolał okrutnie. Rysy jego zwykle łagodnego wyrazu, zmieniły się, osłupiałym wzrokiem patrzał na podłogę.
Rolina stała, burząc się coraz mocniej. Tak była pewną władzy swej nad ojcem, że litości nad nim nie miała.
— Właśnie dlatego — poczęła głos podnosząc — że ojciec bronisz Boehmowej i tej jej wychowanki, tego jakiegoś bezimiennego dziewczęcia, które nie powinno się w naszym domu znajdować, ja, jako córka wasza, nie mogę na to pozwolić aby mi się tu jakieś podrzutki, obok mnie rozgospodarowywały!
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.
213