Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
246

Doktór Hollender, młody, przystojny mężczyzna, nie mógł przecie tak pięknym spłakanym oczom sieroty, odmówić rady. Opiekunów nie miała, musiała się uciec do niego.
Słyszała wprawdzie dawniej o rodzonym bracie ojca zamieszkałym w Tryeście, ale ten był pono właścicielem tylko małego statku, człowiekiem prostym, bez wychowania, a co najgorzej, ubogim. Przyznawać się nawet do niego nie życzyła, bo w jej przekonaniu było to — kompromitującem. Krewni matki mogli się chyba znaleźć w południowej Francyi, ale i ci ubodzy być musieli i nie należeli do tej klasy społecznej, do której Rolina prawa sobie rościła.
Napisała więc na papierze żałobnym kilka słów do d-ra Hollender, prosząc go o radę, wzywając nazajutrz o rannej godzinie do siebie.
Żal i troska nie przeszkodziły jej około jedenastej przybrać się bardzo starannie w żałobę grubą, która przy białym kołnierzyku i mankietach, dziwnie ją piękną i interesującą czyniła.
Przejrzała się w zwierciedle i znalazła podobną do starego portretu Halsa lub Pauditza. Smutek, wyraz bólu rozlany na twarzyczce, nadawał jej urok, którego nie dawała wesołość.
Zdawała się mieć w sercu uczucie.