Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.
248

go i twarzy, Rolinę mięszał i niepokoił. Obawiała się go. Śmiech jego, zgrzyt zębów białych, drganie muskułów twarzy, obejście się natarczywe gdy byli sam na sam — czyniły go jej nieznośnym.
Napozór grzeczny, amerykanin był razem despotycznym — przesadzona łagodność i uniżoność, zmieniały się w nim łatwo w brutalstwo. Pod skorupą cywilizowanego człowieka był to dziki indyanin.
W głąb jego Rolina swojemi przenikającemi oczyma sięgnąć nigdy nie mogła — było w nim coś tajemniczego, zamkniętego, niezrozumiałego, dwóch różnych ludzi w jednym człowieku.
Lecz amerykanin teraz zostawał sam prawie, jeden na którego owładanie liczyła. Tak się jej zdało.
Mimo obawy i wstrętu, zobaczywszy go wchodzącego, Rolina z twarzą smutną, z rączką wyciągniętą podeszła ku niemu, witając go wdzięcznie.
Na pół drogi o mało się nie cofnęła, lecz zwyciężyła się heroicznie. Uśmiech nie zdradzał tego co się w duszy działo.
Amerykanin wchodził, pomimo przybranej fizyognomii żałobnej, z jakimś wyrazem ciekawości niecierpliwej, pożądliwej, jakby mu szło o wy-