Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
258

— Cóż ja na to poradzić mogę? — spytała.
— Pani, mogłabyś mi zaufać — odparł amerykanin. — Dla mnie oczekiwanie będzie męczarnią, a ono się przeciągnąć może. Papiery z Ameryki nie nadchodzą tak prędko...
Nie śmiał dokończyć wyraźniej, gdyż pułkownikówna zmierzyła go wzrokiem, który usta zamykał.
Don Esteban rzucił się z wyrazem namiętnym i teatralną gestykulacyą.
— Nie masz pani litości nademną, nie chcesz pojąć że kochając tak jak ją kocham, a być zmuszonym dla lichych jakichś papierów dręczyć się i wyczekiwać... to jest prawdziwą torturą!
Uśmiechnęła się dwuznacznie pułkownikówna.
— W istocie takiej miłości ja nie rozumiem — rzekła — sądzę że przywiązanie powinno być cierpliwem i zastosowywać się do wymagań... zwłaszcza gdy te, jak moje, są sprawiedliwe... Mam zupełną ufność w panu, lecz z moich warunków nie ustąpię.
Amerykanin ruszył ramionami.
— Cóż to są te formalności średniowieczne, kościelne — zawołał. — Błogosławieństwo księdza nic nie znaczy, nic! Gdy dwoje ludzi daje sobie uroczyste słowo — waży ono tyle pewnie co przy-