Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.
261

Był to zadatek świecący świetnej przyszłości.
Zadumana siadła z okiem wlepionem w pierścień... Na nieszczęście, cudne cacko przypominało brzydkiego, pół dzikiego człowieka co je narzucił. Świecił soliter tak prawie jak oczy tego strasznego człowieka. Wzdrygnęła się.
Wszyscy goście, którzy się tego rana przesunęli przed nią — wracali jak widma, a każdy z nich był jej znośniejszym od tego, którego los zdawał się dla niej despotycznie przeznaczać. Nie rozumiała go dotąd!
Miał powierzchowność człowieka należącego do lepszego świata, należał niby do niego — przyjmowano go wszędzie, umiał się znaleźć w sposób oryginalny ale nie rażący — pomimo to na niej czynił wrażenie jakiejś istoty niższej, przebranego lokaja. Nie mogła się obronić tej myśli. Lecz była to może krew obca — ród inny. Sam on przyznał się jej że w żyłach jego płynęła krew hiszpanów, conquistadorów, zmięszana z indyan krwią. Nie taił się z tem; ale kto był, jaką miał przeszłość, nie mówił wcale, mięszał się gdy go badać chciała.
Ludzie słysząc o mniemanej jego misyi dyplomatycznej, śmieli się ironicznie. Potajemne posłannictwo rzeczypospolitej Chili, Peru lub Me-