ły — jeszcze dalej trochę, a człowiek jakby zdziczały wygląda; jeśli nie łaje, usta ma zamknięte, jeżeli spojrzy to groźno. Śmiać mu się nie chce. Czoło pomarszczone troską o chleb powszedni.
Ludność rzadka... Zamiast wesołej gałęzi winnej macicy, za Röderau ledwie dzikiego chmielu chudy wypustek.
W tych wydmach i lasach człowiek urósł duży i silny, ale pozbył rysów szlachetniejszych, twarz się pogięła dziko. Musi walczyć całe życie, więc żołnierzem jest, żołniersko się trzyma i klnie po żołniersku. Natura była dlań macochą, on się gniewa na nią, a potrosze i na tych co tu z uśmiechem na ustach z południa płyną.
Uprzejmość ludzi, którym żyć dobrze i łatwo na świecie, znikła zupełnie. Coś szorstkiego piętnuje wszystko począwszy od dziecka zziębłego na krzywych nóżkach, do starości zgiętej i zreumatyzmowanej. We wszystkich stanach widzisz tu toż samo nachmurzenie, jakby w każdym obcym zbliżającym się przeczuwano nieprzyjaciela, i gotowano się z nim do walki.
Kto zasnąwszy w Wiedniu obudziłby się w Berlinie, mógłby się ulęknąć oglądając dokoła, tak zupełnie świat tu inny...
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.
2