Wiedeń jest sobie wielkim panem zrujnowanym a pysznym i — na przyszłość po pańsku obojętnym; Berlin dorobkowiczem, chłopem, który wie że to co zdobył i przysporzył utrzyma. Nie szukaj u niego form towarzyskich i grzeczności, gardzi niemi jak każdy gbur, czujący kieszeń pełną a dłoń mocną.
Wszystko tu odmienne. Rysy jak siekierą wyciosane, ramiona szerokie, nogi ogromne, ręce namulane i wielkie. Nóżki wiedeńskiej niema tu w co obuć; kobieta ubrać się nie umie — stroi się. Smaku nie nabyła jeszcze, wie że potrzeba aby się rysy wyszlachetniły i kształty uposągowały.
Mowa śpiewna i słodka nad Dunajem, tu brzmi tak szorstko jak słowa któremi się odzywają autochtoni. Na pieściwie i delikatnie wyglądającego człowieka, na wątłą kobietę, prusak patrzy z pogardą. Nie rozumie tych istot do walki życia nieuzbrojonych i na wymarcie skazanych.
Po nad miastem nie strzela zdaleka ku niebu wieżyca kościoła i myśl się ztąd w górę nie porywa. Panu Bogu pobudowano szopy, w których się ludzie czasem modlą — ale ich Pan Bóg nie potrzebuje dzieł kunsztu, ani modlitwa czerpać natchnienia z misternie ułożonych kamieni.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.
5