z uszanowaniem wielkiem, nogami suwającego starca.
Był to książę *.
Za nim szedł słusznego wzrostu mężczyzna, z twarzą nie piękną i nie znaczącą, którego w loży widziała przy księciu.
Oprócz nich i kapitana von Stilstein, nie było nikogo więcej. Serce uderzyło Rolinie, zapomniała urazy do amerykanina, próżność jej była zaspokojoną.
Książę zdawał się jej zdobyczą, która mogła rozgłos dać kobiecie i postawić ją w świetle pożądanem. Nie wiedziała o tem, że tę łatwą zdobycz starca lekkomyślnego codzień robiły dziewczęta sprzedające cygara, a nawet przystojne kelnerki po hotelach...
Książę * siląc się na elastyczny chód młodzieńczy, posuwistemi krokami jednak wszedł do salonu, odtrąciwszy podawaną mu rękę. Pomimo wieczora, przychodził bez ceremonii, w surducie. Twarz jego pańska, wyrazu łagodnego, w którym się lekki, ukryty sarkazm przebijał, mogła niegdyś być przystojną; teraz była tylko charakterystyczną twarzą dyplomaty starej szkoły, która się więcej kazała domyślać przebiegłości i dowcipu, niżeli ich miała w istocie.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.
50