Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/416

Ta strona została uwierzytelniona.
70

— Stach?... nie — zaczęła znowu. — Nie! On by takiem życiem do jakiego ja jestem stworzoną, nie mógł wyżyć. Natura to inna, jego żywiołem cisza, spokój, wiosna, a ja potrzebuję ognia, wrzawy i blasku...
Wyżej, wyżej, aż w obłoki!
— Obłoki?? — przerwała Boehmowa spokojnie. — Mnie się zdaje, że tak wysoko nie dolatujesz nigdy, nawet myślami. Dla ciebie woskowana posadzka starczy...
Nie wzięła za złe Rolina tego przekąsu.
— Może masz słuszność, w niebiosach by mi było nudno, nawet w towarzystwie gwiazd; ale ruchu, światła i życia — życia mi trzeba.
Wieczorem dusząc się w willi samotnej, nie doczekawszy nikogo z gości, Rolina pojechała do Thiergartenu. Zabrała z sobą Pepi, dla której każda przejażdżka była wielką uciechą, a ile razy o niej pamiętała siostra, wdzięcznie ją za to po rękach całowała.
Dobry humor poranku trwał dotychczas jeszcze. Uprzejmość starego księcia, spodziewany podarek nowy, wprawiały ją w usposobienie szczęśliwe...
Czulszą była nawet dla Boehmowej i Pepi.