rych wszystko przybiera poczwarne rozmiary, a zemsta jest nieubłaganą i z pokolenia na pokolenie przechodzi. Wrogi goniły za mną do Europy.
Don Esteban mówił, i wśród tego tłumaczenia, jakby inne myśli go opanowywały, roztargniony, urywał, jąkał się, mruczał...
— Spodziewam się — dodał zwracając się do Roliny — że nie mogłaś na chwilę uwierzyć tej ohydnej i głupiej potwarzy.
Rolinie łzy płynęły z oczów, stała zdaleka, nie mogąc przyjść do siebie.
— Oczyścić się, publicznie, jawnie, co najprędzej, w tej chwili! — poczęła gorączkowo...
Don Esteban popatrzył na nią, wstał z kanapy, wziął ze stolika wycinek gazety, wlepił w niego oczy, odczytał raz jeszcze i starannie schował do pugilaresu. Na twarzy Roliny, którą badał wzrokiem, spodziewał się może znaleźć wyraz litości, spostrzegł tylko rozdrażnienie, gniew i niecierpliwość. Chciał się do niej przybliżyć — cofnęła się jak przerażona.
Amerykanin przeszedł się po pokoju z głową spuszczoną, zadumany. Zdawał się niepewien co począć, brał za kapelusz i rzucał go — wahał się.
— Wracam do miasta natychmiast — rzekł
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/439
Ta strona została uwierzytelniona.
93