Kto wie? gdyby powracał panem bogatym, jakim się wprzódy być zdawał, mógł jej pod nogi rzucić czego pragnęła — życie w stolicy, przepych, zbytki, prawo obywatelstwa na wielkim świecie, wstęp do dworu, z tytułem hrabiny — porzuciłaby marzenia o milionach amerykanina, zachwiane już i niepewne urzeczywistnienia, podałaby mu rękę. Był jej miłym, panowałaby nad nim! Lecz zakopać się z nim na wsi, pracować! chodzić w perkalowej sukience i tak być poprostu szczęśliwą jak lada wieśniaczka? — ona nie mogła! Do takiej ofiary dla dogodzenia sercu nie była zdolną. Sama myśl takiego wywrotu wszystkich nadziei — oburzyła ją, dodała energii.
Podniosła oczy śmiało.
— A! kochany mój hrabio — odezwała się z uśmiechem smutnym — jakże możesz, mnie — niepoprawionej marzycielce, zakochanej w blasku, którym ty rozumnie gardzisz — ofiarować takie spokojne szczęście wiejskie, w pracy i kubraczku ubogim? Siebie i ciebie bym zamęczyła, zrujnowała i bylibyśmy oboje najnieszczęśliwsi. Niestety! ja do zielonego, cichego gniazda nie jestem stworzoną! — ja, nawet przy twoim boku nie wyżyłabym w głuchej ciszy... Cóż chcesz! Rolina jest zepsutą i ciebie niegodną!
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/456
Ta strona została uwierzytelniona.
110