Kapitan paniom przydał się bardzo. Znał dobrze Wiesbaden i miał mnóstwo znajomości; ale wstrzemięźliwym był w prezentowaniu ich Rolinie. Sam służył im bardzo grzecznie.
Odbywano wycieczki w okolice, przechadzki po parku. Rolina przewidywała nudy... Właśnie w tej chwili przełomu, gdy one grozić się zdawały, dnia jednego w ogrodzie pułkownikówna ujrzała idącego naprzeciw siebie Adama Morimera.
Zapomniała była prawie zupełnie o tym swoim nadwornym poecie, i sama jeszcze nie wiedziała jak go teraz ma przyjmować, na jakiej z nim być stopie, gdy Adam zbliżył się i z wyszukaną ale chłodną grzecznością, zapytał, witając:
— Jakim szczęśliwym trafem panią tu znajdę?
W tonie i obejściu się z nią, była ze strony Morimera, zmiana wielka. Wyglądał też cierpiący, mizerny, smutny — ale spokojny. Zatapiając w nim wzrok Rolina, myślała że spotkanie nie było przypadkowemu a chłód pewno udanym. Wierzyła w to mocno, że miłość jej oczyma zapalona zgasnęć nie mogła.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/467
Ta strona została uwierzytelniona.
121