St. Foix zajęty był pułkownikówną, z uporem podstarzałego człowieka i nie wierzył ani w to żeby się amerykanin ożenił, ani by Rolina była tak nieprzystępną i surowych zasad, jak się wydawała.
Wielki tłum, którym tu była otoczoną, nie unikając go wcale, potwierdzał go w tem przekonaniu. Zdawało mu się, że owoc dla niego był dojrzały, a ufał w swą zręczność, iż mu się go przed innemi uda pochwycić. Zaczął ją więc naprzód wyśmiewać nieco z wiary w amerykanina ostrożnie, potem malować jej rozkosze żywota paryskiego. Według niego stolica Francyi była jedynym teatrem, godnym takiej jak ona piękności. Tu było wszystko do zdobycia. Uśmiechał się z przysłowia wiedeńczyków, że jeden tylko Wiedeń jest na świecie, zastosowując to do Paryża.
Tam żyć trzeba jej było, lub wyrzec się życia. Dawał do zrozumienia, iż chętnie podałby rękę do wyprowadzenia jej na scenę.
Gotów był dla niej wyjednać sobie przeniesienie do ministerstwa. Mówił tak o wszystkiem, o miłości swej, poświęceniu, gorącej chęci służenia, ale o małżeństwie nigdy. Nie wchodziło ono w plan jego.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/501
Ta strona została uwierzytelniona.
155