w podróż! na południe! A! jak ja będę szczęśliwa mogąc oglądać te śliczne wybrzeża, po których mi na całe życie zostanie wspomnienie.
Uboga dziewczyna, nigdybym tam inaczej dostać się nie mogła! Choć wiem, że ty się lękasz podróży i nie bardzo jej życzysz... mamuniu, zrób ofiarę dla Pepi.
— Tak, dla ciebie chyba — mówiła zasępiona Boehmowa, siadając przy niej — tylko dla ciebie! Ale... dziecko ty moje... co tobie, co nam po tem wszystkiem? Tyle ludzi zna tylko jeden swój kątek świata, a są szczęśliwi, i gdyby ich do najpiękniejszego wygnać chciano raju, płakaliby po ubogich progach.
— Może! ale to są ludzie szczęśliwi, a szczęście wszystko ozłaca — szeptała Pepi, i rzucała się matce naszyję. Poprawiła się jednak.
— Co ja plotę? — rzekła — my się też nie możemy nazwać nieszczęśliwemi! A! nie... przypomnij sobie, matuniu, te czasy, gdy ja nie mogłam się pokazać w domu, gdy ze mną trzeba się było taić przed nią? Kiedy ojciec całując mnie, oglądał się czy ona nie widzi... Nie jesteśmyż teraz szczęśliwsze, a ona lepszą?
— Tak, moja Pepi — odezwała się Boehmowa — ale tak jak jest, nie może wiecznie trwać.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/513
Ta strona została uwierzytelniona.
167