Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/542

Ta strona została uwierzytelniona.
196

szanie, widać było, że przytomni byli w gotowości przyjść na pomoc policyi.
Wymknąć się nie było sposobu, siłą przebić ani myśleć. Goście kołem otoczyli pochwyconego.
Amerykanin zaczął krzyczeć głośno, iż jakaś niepojęta zaszła omyłka, chciał się legitymować, odgrażał się dumnie, łajał, dobył papierów z kieszeni, odwołując się do publiczności. Tymczasem jeden z ajentów trzymał go wyrywającego się, a drugi na papiery spojrzawszy okiem wprawnem, uśmiechnął się i schował je do kieszeni.
— Pan de Mauriène! Wiemy — rzekł — ale dawniej Esteban Corcero...
Amerykanin zbladł jak chusta, a ściślej biorąc z brunatnego stał się oliwkowym, usta mu konwulsyjnie drgały.
— Prowadźcie mnie panowie — krzyknął dumnie — wszystko się to wyjaśni, a ja mojej krzywdy poszukiwać będę.
Wtem oglądając się dokoła osowiałemi oczyma, postrzegł w progu drugiego pokoju stojącego barona, zżymnął się, z oliwkowego znowu zrobił się brunatno-czerwonym i mimowolnie pięść zaciśniętą podniósł do góry.