Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/551

Ta strona została uwierzytelniona.
205

Godzina była popołudniowa, słońce przygrzewało już jak w lecie, choć blask jego był złagodzony niedojrzanemi wiosennemi wyziewy.
Towarzystwo znajdujące się w łodzi, która umyślnie się zatrzymała, aby pozwolić napawać się tym widokiem, było bardzo szczupłe; — w istocie składało się z jednego mężczyzny i jego dworu...
Nicejscy wioślarze z wielkiem poszanowaniem spoglądali na tego, który w łodzi widocznie pierwsze miejsce zajmował. Był to młodzieniec lat dwudziestu kilku, piękny bardzo, z włosem jasnym, oczyma niebieskiemi wypukłemi, twarzyczką świeżą, różową, wdzięczną razem i zuchwałą. Słusznego wzrostu, zręczny, gipki jak młode dziewczę, pańskiego oblicza i postawy; — znać było że chyba po raz może pierwszy oglądał te cuda południowego świata, tak niemi był uniesiony, a z zachwytem utaić się nie mógł.
Cała twarz, uśmiech, wejrzenia, ruchy malowały to szczęście jakiem był przejęty, — szczęście które w młodości tylko sprawia wrażenie nowe, doścignięcie jakiegoś upragnionego celu.
Co chwila z ust wyrywały mu się wykrzykniki, oczyma obracał na wszystkie strony, wskazywał palcami na góry, na budowy, na części kra-