Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/552

Ta strona została uwierzytelniona.
206

jobrazu, zapytując jak się co zwało... Ludzie otaczający odpowiadali mu, spiesznie, prześcigając, usiłując ciekawość zaspokoić.
Za młodym panem stał z uszanowaniem i miną zmęczoną, najęty cicerone, który z obowiązku monotonnym głosem tłumacza z profesyi recytował oklepane wiadomostki, często po kilka razy na dzień powtarzane. Wioślarze przerywali mu w swym języku francusko-włoskim, poprawiali go, czynili uwagi i dodatki, chcąc się zalecić podróżnemu, i popisać ze znajomością swego kraju.
Oprócz młodego pana i przewodnika, znajdował się na łódce służący tylko z twarzą bladą, policzkami wydatnemi, nosem zadartym, spłaszczonym, postawą żołnierską, trzymający pański plaid na ręku i tak znudzony jak przewodnik był znużonym.
Obojętność z jaką ten służalec patrzał na obraz cudowny, dziwnie odbijała od entuzjazmu młodego pana. Ten zdawał się świeżo przybyłym, po raz pierwszy dopuszczonym do oglądania kraju czarów — widok palm i kaktusów żywych wprawiał go w szalone zachwycenie, prawie śmieszne tak namiętne.
Pokazywał je z dziecinną radością odrętwiałemu słudze, który milcząc głową tylko po-