Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/553

Ta strona została uwierzytelniona.
207

trząsał, dziwiąc się pewnie więcej uniesieniu pana niż palmom.
Wioślarzom, którzy zwolna kołyszącą się łódź starali w miejscu utrzymać, radość ta cudzoziemca miłą była, czyniła nadzieję pewną szczodrej buona mancia.
Młodzieniec to gołem okiem, to z pomocą teatralnej lornetki w kość słoniową oprawnej, rozpatrywał się w krajobrazie. Szczególniej ville niektóre wychylające się z pośrodka dębów zielonych i pinij, zwracały jego uwagę. Rozpytywał się o szczęśliwych ich właścicieli.
Trwało to tak długo, że ludzie łódką powożący, znudzeni staniem w jednem miejscu, wnosili już czyby dalej ku Monaco nie płynąć, lecz cudzoziemiec tak był rad z widowiska, a słońce się już poczęło zwolna skłaniać ku górom, iż wolał rozpatrując wybrzeże, zwolna się skierować ku staremu zamkowi.
Wydano rozkaz, wioślarze ruszyli posłuszni.
Młodzieniec rzucił się na poduszki i z uniesieniem wpadł w zadumę. Sługa z plaidem dumał także, ale oczy jego nie ciekawe, szukały czegoś na dnie łódki.