Nie mając z kim, młodzieniec rozpoczął z nim rozmowę w ruskim języku.
— Nu, Szasza — odezwał się z pewnym akcentem zdradzającym obce pochodzenie. — Śniło się tobie kiedy żebyśmy te cuda oglądali?
Szasza stojący z tyłu, z którego twarzy nie widać było, aby mu się to tak cudownem wydawało, poruszył z lekka ramionami — ale odpowiedział żywo.
— Nigdy w świecie, mości książę.
— Nieboszczka matka mówiła mi o podobnych pięknościach u nas na Kaukazie i w Krymie — ciągnął dalej młody — ale ja ich nie widziałem i tam chyba tak pięknie jak tu być nie może. Przychodzą mi jednak na myśl te mateczki opowiadania. To raj!!
Załamał ręce w uniesieniu. Sasza patrzał posępnie i krzywił się. Zdawało mu się że pański wykrzyk wymagał odpowiedzi i rzekł sucho:
— Tak jest.
Młodzieniec zatopiony był w jakichś marzeniach, pierś miał tak przepełnioną, tak potrzebował wylać się z tem co ją uciskało, iż choć słuchacz był tępy, mówił ciągle więcej może do siebie niż dla niego.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/554
Ta strona została uwierzytelniona.
208