Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/557

Ta strona została uwierzytelniona.
211

czarnego odgraniczający morze od niebios oblókł się jakby mgłą i w mrokach utonął.
Po niebie, zwolna, od gór wierzchołków poczęły się jak dymy lekkie i przejrzyste zrywać obłoczki szare.
Sasza troskliwy o swojego pana który był dosyć lekko ubrany, choć nie wezwany plaidem okrył mu ramiona, końcem jego osłonił kolana... Książę uśmiechnął się do niego, a stara głupkowata twarz Saszy poczciwym uśmiechem serdecznym mu odpowiedziała.
Rozkazano przybijać do brzegu jaknajbliżej villi Maryi, stojącej niedaleko od promenady anglików.
Książę lekko i zręcznie na brzeg wyskoczył, bawiąc się niebezpieczeństwem zamoczenia, gdy łódź rozkołysana blisko do lądu przystać nie mogła.
Dziecinnego coś było w tem roztrzepaniu jego... Wszystko mu było zabawnem i nowem.
Zapłacono łódkę i wioślarzy, a Sasza i cicerone do osoby księcia przywiązani, z nim razem szli, ledwie mogąc nadążyć ku villi Maryi, zdala już z za drzew wyglądającej zalotnie ze swym ogródkiem olbrzymiemi obwiedzionym kaktusami i enkalyptusami do koła; z galeryami, gankami,