Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/558

Ta strona została uwierzytelniona.
212

werendą okrytą zielonym bluszczem i pnącemi się różyczkami.
Nie brakło nawet wodotrysku, który przed gankiem mruczał srebrną strzałą wyskakując do góry.
Doszedłszy do ganku książę coś szepnął Saszy, odprawił skinieniem cicerona, a sam stanął tu jeszcze, spoglądając ku miastu, lubując się ogródkiem, kwiatami i drzewami.
Tuż na lewo i prawo ciemne pomarańczowych drzew liście, zpośród których gdzieniegdzie złote owoce się okazywały, — śmiech wywołały na jego usta, jak gdyby sobie przypomniał wiersz Goethego o tym kraju błogosławionym, gdzie cytryny i pomarańcze kwieciem się okrywają.
I wesoła twarzyczka, wprędce znów oblekła się jakąś tęsknotą. Czegoś mu tu do szczęścia brakowało!
Oko jego zwróciło się w prawo, gdzie z poza gęstwiny drzew, przeglądała druga villa do tej w której mieszkał podobna.
Zmierzchało zwolna, wieczór nadchodził; Sasza, którego widać było, z poufałością starego sługi, przechadzającego się po pokojach na dole, doglądał już zapalania świateł, i w narożnym po-