Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/559

Ta strona została uwierzytelniona.
213

koju jadalnym, przypatrywał się stanąwszy zadumany przygotowaniom do podwieczorku. Właśnie chłopak w elegancką liberyę przybrany, niósł świecący samowar i na stole go ustawiał.
Książę zwrócił oczy ku drzwiom otwartym jeszcze jadalnego pokoju, jakby mu się samemu niebardzo do niego wchodzić chciało, gdy furtka skrzypnęła, na żwirze ścieżki usłyszał chód poważny i powolny. Słuszny mężczyzna, na wojskowego wyglądający, siwy, z krótko ostrzyżonemi włosami, wygoloną twarzą, na której tylko wąs siwy pozostał, z wyrazem surowym w obliczu, przybliżył się do ganku.
Ubrany był bardzo skromnie, ale na swój wiek starannie.
Toście wy mi gościem miłym, Pietrze Maksymicz — zawołał z ganku książę. — Jakżeście łaskawi że nie zapominacie o mnie. W samą porę! Nie lubię do herbaty zasiadać nie mając przemówić do kogo.
Samowar gotów.
— Ja tak samo, Platonie Entychjewicz — odparł po wojskowemu salutując go stary głosem grubym.
— Byłem tu już po południu, ale was nie zastałem.