Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/560

Ta strona została uwierzytelniona.
214

— Jeździłem trochę na morze.
— No ja morza nie znoszę, nawet kiedy spokojne.
— A jak z niego pięknie Nica wygląda!
— Ona bo piękna zewsząd — rzekł Piotr Maksymicz. — Tylko nam droga do licha. Gdyby nie rozkaz doktora i nie mój kaszel uparty, wolałbym siedzieć u siebie w domu w saratowskiej gubernii, przy dobrym piecu.
— Ależ wam tu cieplej i kwiatki wam pachną.
Piotr Maksymicz ramionami poruszył.
— Przesądy i uprzedzenia! u nas na Syberyi cieplej niż w Nicy.
Książę Platon śmiał się z tego paradoksu.
— A, pewnie — ciągnął dalej stary jenerał wchodząc na ganek i podając rękę gospodarzowi. — A, pewnie. Na słońcu się tu upiec można, ale niechże powieje chłodny mistral a tumany kurzu podniesie, trzeba uciekać do domu i zębami dzwonić; bo po domach, gdzie się żadne drzwi i okna nie zamykają, a na kominku skwierczy lichy ogieniek z winnych gałęzi — po domach chłód przejmujący.
— Mnie nie zimno! — rozśmiał się Platon.