a od miasta żaden prawie głos nie dochodził. Dokoła wszystko się usypiać zdawało. Woń zawczasu rozkwitłych krzewów napełniła powietrze. Mroki nocy, pomiędzy które zakradały się pasami i smugami promienie księżycowe, czarowną stanowiły dekoracyę. Na ciemnem tle enkalyptusów i pinij, villa ze swym białym frontem, kolumnami, galerjami, balkonem, malowała się biało i wdzięczniej występowała niż we dnie.
Od strony sąsiedniej villi Eusebii, słychać było stłumiony dźwięk fortepianu. Książę stanął przysłuchując mu się z natężoną ciekawością. Tony wydobywane od niechcenia z instrumentu ręką wprawną zdawały się wymownie tłumaczyć stan duszy — artystki.
Nie była to właściwie gra żadna, wykonanie staranne, ale dziwaczne brząkanie, pełne wyrazu, zrozumiałe tylko dla współczujących. Fantastycznie brzmiały klawisze, to urywkiem tęsknej piosenki, to jakąś skargą, to chorałem pobożnym, to kapryśną po klawjaturze palców pogonią. Niekiedy ręce ścigały się burzliwie, namiętnie, obudzając wszystkie tony po kolei, to konały one, głuchły, cichły i ze stłumionych szmerów, z głębi jęk się tylko dawał słyszeć.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/571
Ta strona została uwierzytelniona.
225