Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/635

Ta strona została uwierzytelniona.
57

Na tej Bożej palecie palec arcymistrza rozściełał czarowne barwy i blaski — złote tła, równiny lazurów, hafty białe, zasłony przejrzyste, fręzle srebrne...
Wpatrzywszy się w niebiosa mieniące się jak morze, — w morze migające jak niebiosa, w tę grę kolorów — można w nich było czytać całe dramata barw walczących z sobą. Poczynało się to od prologu mgły porannej, kończyło w piątym akcie wieczora trzaskiem piorunu. Od nieba oderwać oczu nie można było chyba na morze, od morza chyba na niebiosa.
Na morzu inaczej odbijało się to co się działo w obłokach — łagodniej, stłumiono. Wśród sinych i liliowych gór, na równinie postrzępionej drobnemi marszczkami fali — ciszej grały te same barwy, zmięszane z ziemskiemi, — przy muzyce usypiającej, mruczących wodach strumieni i śmiechu bałwanów rozbijających się o skały...
Nica stała teraz w całej okazałości swej południowej natury, uzieleniona, uwieńczona, czasami przypominając wschód daleki i ogrody Damaszku, to krajobrazy Włoch pokrewnych. Palmy i pinie kołysały się po nad staremi oliwkami zgrzybiałemi i wałami róż obsypanych kwiatem.
Najostyglejszy wiek, najzimniejszy umysł,