Piotr Maksymicz w rannym stroju, słomianym kapeluszu, z cygarem w ustach, zjawił się we drzwiach od balkonu.
Miał twarz smutną i poważną.
— Nigdy was zastać nie mogę — rzekł podając rękę — co się dzieje z tobą Platonie Eutychjewiczu? Musiałem zrozpaczywszy wybrać tę godzinę mniej właściwą, aby raz przecie pochwycić was, no, i rozmówić się z wami.
Książę uśmiechał się, krzesło mu przystawując.
— Siadajcież! filiżankę herbaty?
— Nie, piłem już moją, dziękuję.
Stary paląc cygaro wpatrywał się w oczy księciu i wzrokiem gonił dokoła, jakby szukał czegoś nadzwyczajnego.
W tej chwili książę, przy którym na stole leżało piękne safianowe pudełko (łatwo się w niem było domyśleć klejnotów) od niechcenia rzucił na nie serwetę, co wzroku jenerała nie uszło.
— Platonie Eutychjewiczu, wytłumacz mi co się dzieje z wami — odezwał się stary. — Ludzie bałamuctwa plotą, dziwy o was rozgłaszają.
Nigdzie was nie widać, chyba czasem w towarzystwie pięknej waszej sąsiadki, i to, gdzie
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/637
Ta strona została uwierzytelniona.
59