nych prześlicznych kształtach, gniew, duma, pogarda, ból daleko naturalniejszemi się wydawały, gnieździły się w nich wygodniej.
Każde uczucie łagodniejsze wydawało się wymuszonem. Ale — Rolina umiała być czem chciała.
Wchodzącego Platona powitała uśmiechem tak anielsko-melancholicznym, tęsknym, serdecznym, jak gdyby od niego czekała tylko szczęścia i bez niego żyć nie mogła.
W wejrzeniach obojga widać było zgodę dwóch istot, które już się zrozumiały, wylały i nic sobie do powiedzenia nie mają, oprócz wiekuistej riturelli — kocham ciebie.
Rolina była mniej majestatyczną, mniej królową i panią niż zwykle; więcej zwyciężoną i podbitą, rozmarzoną szczęściem swem niewolnicą dobrowolną. Taką teraz być chciała dla niego.
Książę promieniał zwycięztwem, był piękny jak Apollo belwederski.
Zbliżył się do niej poufale, pocałował podaną rękę, objął ją w pół, zbliżył ku towarzyszce — nie odpychano go, dotknął jej ustami i szepnął.
— Nie gderaj na mnie za rozrzutność, nie czyń mi wymówek przynoszę ci drobnostkę... Chciałbym cię ustroić jak królowę.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/646
Ta strona została uwierzytelniona.
68