dzisz pan, razem z tłumem, gdy ja najmniej z jego towarzystwa będę mogła korzystać.
Morimer podniósł brwi, twarzą wyrażał podziwienie.
— Mościa księżno — rzekł — doprawdy! tak grzecznie mnie witasz jak gdybyśmy nie byli... dobremi dawnemi znajomemi!
Rolina z wyrzutem spojrzała na niego.
— Przychodzę nie dla muzyki — mówił Morimer — ale dla napawania się widokiem waszym. Na tem tle złotem jesteś pani jak postać ze starego obrazu trecentisty, w całym blasku i potędze!
— Ironia to czy pochlebstwo? — zapytała księżna. — Nauczyłeś mnie pan być tak niedowierzającą jak sam jesteś.. Szukam teraz w słowach jego nie tego co mówią, ale co skrywają.
— Kiedy o księżnie mowa — rzekł Morimer grzecznie — głos i słowo może być tylko jedno... uwielbienie.
Miała Rolina odpowiedzieć coś jeszcze, gdy we drzwiach zobaczyła wchodzącą Pepi. Mąż ją prowadził.
Stach biedny wzruszony mocno się zdawał.
— Mój Boże! — zawołała w duchu księżna — co się z niego zrobiło!
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/679
Ta strona została uwierzytelniona.
101