lecz w twarzach ich czytała że byli sobie, po prostu — ludzie szczęśliwi.
Tylko, takiego szczęścia wiejskiego ona im nie zazdrościła i wyżyćby w niem nie mogła. Świat o niem nie wiedział.
Nim od nich przeszła księżna do innych swych gości, zapoznała szwagra i siostrę z kilku otaczającemi osobami. Morimer przyszedł się swej dawnej znajomości przypomnieć.
Towarzystwo coraz się więcej ożywiało, grupując wedle powinowactw różnych, gospodyni zajęta niem, uprzejma dla swych gości, nie zapominała wszakże na przekór mężowi, na utrapienie wielbicieli zazdrośnych, sięgać po nowe zdobycze lub już poczynione zapewniać sobie.
Po drodze, przesuwając się przez tłumy, cisnącym się do niej rzucała ciche, tajemnicze słowa, dawała znaki porozumienia. Z jednemi spotykała się wśród tłumu samego, z drugiemi w sąsiednich buduarach, po zakątkach, w których na jej przejście oczekiwać się zdawali.
Mówią często o tych geniuszach, które na raz po kilka korespendencyj dyktować umieją; Rolina należała do nich, bo jednego wieczora,