Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

wieństw rzewnych, serdeczne wyrazy matki... pocieszyły i dodały cierpliwości Robertowi — mógł czekać na to pozwolenie i tegoż dnia po południu, pobiegł oznajmić Erazmowi o otrzymanych listach od rodziców.
Pomimo najczujniejszego starania Suchorowskiego, który usiłował zapobiedz ażeby się chłopcy nie schodzili i niewidywali z sobą, chodzenie do klassy nastręczało codzień sposobność Robertowi spotykania się z bratem mlecznym. Nic bardziej nie przywiązuje ludzi do siebie, nad wyświadczone dobrodziejstwo. Nie zawsze ono wiąże tego który je otrzymał, lecz tego co je dopełnił węzłem nierozerwanym łączy z nim choćby nawet niewdzięcznością odpłacone zostało. Robert ukochał Erazma, a chłopiec zasługiwał na to, bo się mu wzajem najczulszą miłością wywdzięczał. Prezesowicz czem tylko mógł rozporządzić, niósł i oddawał bratu; ubogie chłopię siebie samego strawiło na rozkazy tego, któremu winno było wydźwignięcie z niedoli. Professor Narymund ani sobie dawał mówić o tem, ażeby ulubionego mu też, sprytnego i rozwijającego się na podziw szybko studenta, puścił od siebie. Przywiązał się i on do niego jak do własnego dziecięcia... a Erazm dzielić się musiał sercem między dwóch swych dobroczyńców.




Takie były zawiązki pierwsze przyjaźni dwóch chłopców, których łączył z sobą węzeł wyświadczonej usługi, a później pewne pokrewieństwo charakterów, chociaż między Robertem a Erazmem w usposobieniach i zdolnościach różnice też były wielkie. Oba szczęśliwie obdarzeni od natury, umysłu żywego, pojętności łatwej, do nabycia nauki i wykształcenia szczęśliwie udarowani, skutkiem odmiennego wychowania urośli wcale różni. Matka Radyga powtarzała mu jak długo zyła i dopóki ust nie zamknęła na wieki; ucz się a pracuj, w tem cała przyszłość twoja, oprócz mnie nikogo nie masz na świecie. Po mojej śmierci będziesz sam... Bądź uczciwym a staraj się być rozumnym i nie leniwym...
W dzieciństwie, pomimo największych ofiar ze strony Matki, Erazm cierpiał wszelkiego rodzaju niedostatek i poniewierkę. Upokorzenie zamiast go przybić rozbudzało w nim ducha. Milczał, cierpiał, ulegał, ale w sobie pozostał odważnym i niezłamanym.
Życie na pół w usługach, w pomocy matce, na pół przy książkach spędzane, nigdy niepewne jutra, niemające wyznaczonych godzin koniecznych snu i spoczynku, ani wygód koniecznych, nauczyło go obchodzić się małem, nie żądać nawet niedostępnych przysmaków i wczasu... Często noc przesiedział nad książką, dzień przepracowawszy gdzieindziej, bo już się sam uczył coś zarabiać. Matka niedopuszczała mu od maleństwa roztkliwiać się nigdy nad sobą. Gdy się poskarżył zamykała mu usta.
— Mężczyzna jesteś, młody, masz siły, nie męzka rzecz stękać, niegodna mężczyzny płakać. Gdy poradzić nie można, trzeba umieć znosić.
Erazm też z pewną dumą potem nie przyznawał się do głodu, bólu i znużenia. Wesołą twarz i myśl niósł z sobą wszędzie, pamiętał co mu mówiła Matka, że z łez bezsilnych ludzie się śmieją.
Więcej nad serce, wykształciła surowa Anna charakter syna, chociaż uczucie nie straciło na tem, że mu się na zewnątrz wylewać nie dano. Zostało silne, całe w duszy, jak drogi balsam w naczynia zamkniętem.
Umierając miała tę pociechę Matka, że już go zbrojnym zostawiała na życie, silnym nad wiek, i ufając, że Bóg go na większe próby nie narazi nad te które przezwyciężyć potrafi, nie trwożyła się zbytnio jego przyszłością.
Opatrzność w istocie, która wiatr mierzy ostrzyżonym owieczkom, dźwignęła sierotę dając mu opiekuna w zacnym Narymundzie, a przyjaciela i brata w Robercie.
Robert wychowany ze zbytkiem starań i ułatwień, w pieszczotach i dostatku, choć nie zaniedbywano ani umysłu jego ani serca, wykształcił się wcale inaczej, nauka była dlań narzędziem, była ozdobą, nie miał jej za cel życia. Umysł któremu poddawano gotowe, przyprawne, łatwe do przyjęcia i przyswojenia, w formach jak najdogodniejszych, prawdy i wiadomości, przez to samo rozleniwiał się. Chwytał on żywo, prędko, ale zapominał podobnież. Robert więcej przywiązywał wagi do powierzchowności, do ogłady, do połysku niż do treści; lubił rozrywki, miał żądze nieograniczone, ambicję wielką, serce rozkołysane i spragnione zawczasu. Czuły był, przywiązujący się namiętnie, lecz wrażenie najsilniejsze drugiem się również mocnem wkrótce ścierało. Może być, że tych dwóch dziecinnych charakterów różnice, dopełnianie się wzajemne natur sympatycznych a różnie rozwiniętych, właśnie węzeł ich łączący ścieśniało.
To pewna, że Erazm do swego dobroczyńcy, a Robert do mlecznego brata przywiązał się z całą wieku młodzieńczego siłą. Poprzysięgli sobie wiekuisty związek, którego nic — nic a nic nigdy rozerwać nie miało.
Ze strony Erazma była to przysięga uroczysta, rozmyślna i wiążąca go wiecznie na żywot cały, w Robercie exaltowane uczucie, którem się czuł uszlachetnionym, gwałtowna namiętność prawie. Gdyby nie ciche a rozumne uwagi Wanderskiego, byłby w pierwszej chwili Prezesowicz pooddawał suknie, książki, zabawki swe, wszystko czem sądził, że mógł rozporządzać, przyjacielowi. — Stary ekonom nie sprzeciwiał się temu, ale ostrzegał, że Suchorowskiemu dać to może powód do zaczepek i prześladowania, nie tak Roberta jak raczej Erazma.
Suchorowski w istocie gniewny był bardzo za to, że nie tylko nie naganiono Robertowi jego szlachetnego uczynku, ale mu z niego uczyniono zasługę. Za upokorzenie jakiego doznał, pragnął się pomścić koniecznie; zwrócił więc jak najpilniejszą uwagę na ucznia, posądzając go o potajemne konszachty i stosunki z sierotą.
Opierał się pan Magister na tem, iż mu jak najsurowiej polecono ochraniać Roberta od zetknięcia ze źle wychowanymi chłopcami, a już nie mogło w jego przekonaniu nic być niestosowniejszego dla Prezesowicza, nad przyjaźń z takim pastuszkiem.
Nie pokazując wcale po sobie, że śledził go i szpiegował, Suchorowski naprzód przez rewizję garderoby i książek ucznia dostrzegł czego brakło, potem za każdem wyjściem z klassy i rekracyą niepostrzeżony ścigał Roberta w jego schadzkach z Erazmem, liczył ile razy ukradkiem dobiegł do oficyn do Narymunda... potrafił dojść gdzie i kiedy się widywali. Przez jakiś tydzień nic nie mó-