się przyznać! Matka mi kłamać zakazała, a gdy prawdę powiem... lecz biedny Robert....
Uśmiechnął się professor z rozczuleniem jakiemś i chłopca do piersi przycisnął.
— Mój kochany — odezwał się poważnie, dziękuj Bogu że ci dał Matkę, która zawczasu wpoiła w ciebie takie zasady... trzymaj się ich — kłamstwo człowieka poniża, lepiej za prawdę cierpieć, niż zaprzeć się prawdy. Robertowi nic się nie stanie... zresztą zobaczymy jutro. Idź spać i bądź spokojny... nie opuszczę cię dla tego samego, żeś mnie wziął za powiernika.
Erazm uspokojony pocałował w rękę Narymunda i wysunął się na swoją sofę, a professor ruszając ramionami, wrócił do swego Tacyta.
Można było przewidzieć łatwo, iż magister nazajutrz sprawę przed najwyższy trybunał szkolny wytoczy. Nie mógł też już postąpić inaczej, bo z wrzawy próżno wszczętej śmiano by się, gdyby się tak na niczem skończyć miało. Dowodów na winowajcę brakło, lecz moralne były wielkie. Któż inny mógłby się tu wkraść w nocy?
Suchorowski jeszcze przed szkolną godziną wyszedł z domu i wprost udał się do Narymunda. Erazm, który przeczuwając burzę, czatował, zszedł mu z drogi aby się z nim nie spotkać. Professor dopijał zimną kawę i łapczywie zajadał suchą bułkę, bo apetyt miał nie wybredny, jak ci wszyscy, którym na zaspokojenie go, łakocie i wymysły niepotrzebne. Gdy Suchorowski wszedł zamaszysto i hałaściwie do pierwszej izby i — nie pytając, ku drugiej się posunął.
— O! o! cóż to mi tak rannego sprowadza gościa? wesoło zawołał professor.
— Ah! bieda professorze — odparł Suchorowski, siadając i rozpierając się nader poufale. Przychodzę się poskarżyć wam wprzódy, niżeli sprawę wytoczę przed władzę szkolną. Wasz to wychowaniec nie daje mi pokoju, zabiegając do mojego pana prezesowicza, któremu rola protektora smakuje. Wczoraj w nocy... przez płot wdarł się do naszego ogrodu dla cichej rozmowy... schwytałem go na uczynku... oberwałem mu kołnierz, możecie się przekonać na jego mundurze.
— Wczoraj wieczór? spytał professor spuszczając oczy mimowolnie — wczoraj wieczór mój chłopak był w domu... ale, za pozwoleniem — gdzież ten kołnierz od munduru?...
— Licho wie gdzie mi się podział, alem oberwał to pewna...
Narymund wstał z krzesła, poszedł do progu i zawołał Erazma. Chłopak blady jak ściana, ale śmiałym krokiem przyszedł. Mundur na nim był cały, kołnierza mu nie brakło... a ten wcale nowy nie był i dobrze zabrukany.
Po obejrzeniu go i wskazawszy w milczeniu Suchorowskiemu że się omylił, professor dał znak chłopcu by się oddalił. Suchorowski siedział milczący a gniewny. — O! o! rzekł — z chłopca filut niepospolity, postarał się o kawał kołnierza.
Narymund jakby nie słyszał i nie zważał, — dopił resztkę kawy, otarł usta i kiwając głową, poufałym tonem rzekł do Magistra:
— Kochany panie... ja już część moich zębów zjadłem, żyjąc z młodzieżą i ucząc się ją prowadzić, pozwól mi więc zrobić tę uwagę że masz złą metodę. Jesteś za surowym i za namiętnym, łagodnością i chłodną krwią młodzież się kierować daje.
— Waćpan z paniczami nie miałeś do czynienia, przerwał Suchorowski.
— Przepraszam, nawet z kilku, dodał Narymund, zrobiwszy prób parę, wyrzekłem się dozorowania dla nauki.... wolę suchy chleb jeść, a wolne godziny obracać na książki.
— Ja tu o teoryach wychowania nie myślę rozprawiać, zawołał Suchorowski, idzie snać o to, ażeby te wisusy nie tryumfowały... waćpan mi musisz dać satysfakcyę i Erazma surowo ukarać, albo, coby lepiej było, wypędzić go do kaduka.
— A tak dodał szydersko professor, wypędzić biedaka, ażeby paniczowi było przestronniej — zapewne?...
Suchorowski popatrzał nań.
— Co się tyczy surowej kary, mówił Narymund, tej przedewszystkiem nie jestem zwolennikiem, mój panie magistrze, — powtóre gdzież dowód, że chłopiec ten jest winowajcą?
Suchorowski porwał się z krzesła w gniewie.
— Będę więc przywiedziony do tego, że pójdę do dyrektora i prosić go będę, ażeby trutnia tego ze szkół wypędził, inaczej rodzice będą zmuszeni prezesowicza odebrać, co niezawodnie uczyni wrażenie.
Na profesorze Narymundzie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, uśmiechnął się.
— Tandem tedy, wybąknął, przyszło by do tego, mój panie magistrze, że później dla honoru posiadania jednego prezesowicza, szkoła by musiała coraz po jednej jakiej poświęcać ofierze! Dziś Erazma, jutro drugiego, trzeciego, piątego.. ale, dalipan nie wiem czyby już nie lepiej było z bólem serca prezesowicza się wyrzec!... Popatrzał na rozburzonego i czerwonego od gniewu dozorcę.
— Szanowny panie, dokończył cicho i łagodnie, pomiarkuj czy to wszystko warto tyle wrzawy i hałasu? Gdybyś chłopca złapał na uczynku, byłby ukarany, ale jakiż dowód winy? Wszak nawet kołnierza nie ma?
Suchorowski wahał się i namyślał.
— Uczyń pan to dla mnie, odezwał się, a ukarz go na moje słowo, biorę to na sumienie — on był....
Narymund głowę dziwnie z jednego ramienia na drugie przełożył, wpatrując się w Suchorowskiego.
— Jakiejże pan chcesz kary?
— Wypędzić go! wypędzić!
Narymund nie odpowiedział nic. Po chwili rzekł zimno:
— Idź pan do dyrektora.
Radzca o tej godzinie, choć już zwykle ubrany, bo zrana pracował w kancellaryi, palił lulkę i siedział w szlafroku. Przyjmował on jednak pilne interessa mających. Na widok Suchorowskiego, zdjął czapeczkę, podał mu grzecznie krzesło, chciał go częstować herbatą która stała na samowarze. Magister odmówił, po drodze ochłonął nieco i namyślił się — postawę przybrawszy poważną i smutną. Dyrektor był w najlepszym humorze, a słodki i uprzejmy jak zawsze.
— Godzina, w której przychodzę tu, odezwał się, może już panu dyrektorowi dała do myślenia, że nie z samem uszanowaniem tylko stawię się do niego. Mam tyle utrapień z moim wychowańcem, iż mi niepodobna wytrwać, nie zasięgając światłej