Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

urządzeniem apartamentów, w ogrodzie stanęła znowu altana, na stawku był bat świeżo sprowadzony... Chwila do przyjścia Suchorowskiego zbiegła piorunem.
Na widok dyrektora, milczenie zaległo pokój nagle, Robert odbiegł od kolan Matki. Prezesowa się majestatycznie wyprostowała i przybrała postać i twarz surową i chłodną. Zboińska osłoniła się nieprzebitą maską tajemnicy..... udając roztargnioną i obojętną. Z najwyszukańszą salonową grzecznością stawił się pan dozorca, przeczuwający już co tu zastanie, ale rachował na swą zręczność i talent, że wrażenia pierwsze zmienić potrafi. Po chwili dopiero przekonał się, że prezesowa jakoś nie łatwo była do udobruchania, przy uczniu nic mu w pierwszej chwili mówić nie wypadało, rozmowa więc wszczęła się w ogóle o dworku, jego szczupłości, niewygodach i w ogóle o tem życiu spartańskiem w szkole, którego Matka nie była zwolenniczką. Suchorowski też przemawiał za wychowaniem prywatnem, daleko dla pana Roberta stosowniejszem... O historyi Erazma, która musiała wywołać pewne zdań starcie, nie było mowy... Na zapytanie pani: czy Robert może być na ten dzień od lekcyi uwolnionym, dozorca odpowiedział, iż pozwolenie już otrzymał, i że dyrektor sam z uszanowaniem Prezesowej służyć będzie.
Znalazła to nader naturalnem i nie byłaby się zdziwiła, gdyby uświęcając ten dzień uroczysty, pan dyrektor całej szkole dał wakacye...
— Po obiedzie, rzekła — zdaje mi się że będę musiała oddać wizytę dyrektorowej — rzekła usta ściągając Prezesowa — byleby tylko mi tam nic jeść i pić nie dawali! Ostatnią razą gdym tam była... ledwie ich okropną herbatę przełknąć mogłam... a musiałam chwalić i wypić dwie filiżanki... Cały dzień następny głowa mnie bolała, bo ja innej nad moją herbatę pić nie umiem.
W tej chwili pani Zboińska przypomniała obiad i co najprędzej przywołano Wanderskiego, aby się wytłumaczył z tego co pani prezesowej jeść każe.
— Nie będę się pieścić — rzekła sznurując usta, ty wiesz Wanderski, jak nie jestem wymyślna.. cokolwiekbądź, byle czysto, świeżo i zdrowo. Nie wymagam nic nadzwyczajnego.
Wanderski stał uśmiechając się.
— Więc cóż mi dasz? zapytała prezesowa, zupę jakąkolwiek, byle taką, jaką ja jeść mogę — pasztecików nie trzeba, choć nawykłam do jakiegoś hors d’oeuvre... no, ryba na... potrawka, pieczyste, legumina i deser... jaknajprostszy.
Stary się rozśmiał.
— Już to, proszę pani dobrodziejki, rzekł, my w naszej kuchence tylu pono potraw nie potrafiemy gotować, a choć kuchtę wziąłem do pomocy z austeryi... ale... ale...
— Więc cóż nam dasz? Tylko nie twórz trudności, mój Wanderski.
Stary spuścił głowę.
— Dam co mogę, odezwał , buljon, sztukamięs, choć polędwicy na całe miasto nié ma.
— A ryba? wtrąciła Zboińska.
— Zkądże tu ryby dostać! ruszając ramionami szepnął Wanderski.
— No, no, obejdziemy się bez ryby.
— Na pieczyste jeszcze mam, a na legominę kaszkę zapiekaną z jabłkami.
Prezesowa odwróciła rozmowę. Wanderski wyszedł. Obiad przedstawiał się w barwach groźnych, ale Prezesowa umiała być męczennicą cierpliwą, gdy tego wymagały okoliczności. Dzień ten liczył się u niej do ciężkich ofiar dla dziecięcia poniesionych.
Ledwie się skończyły rozprawy w tym przedmiocie, gdy oznajmiono o zbliżaniu się dyrektora. Prezesowa wstała na powitanie. Radzca wszedł wyświeżony w białych rękawiczkach, z orderami, jak przystało na człowieka szanującego znakomitości obywatelskie. Uprzejmy zawsze, teraz był uśmiechnięty, słodki, rozpromieniony, uszczęśliwiony i pełen najwyszukańszych pochwał dla domu, dla matki, która tę podróż odbyć się nie wahała by dziecię uścisnąć, dla Robertka, któremu wróżył najświetniejszą przyszłość.
— Niechże mi pan radzca raczy całą prawdę powiedzieć, czy kontent z mojego syna, jak się chłopiec uczy.
Dyrektor wylał się z pełnemi czułości pochwałami. Magister przytomny temu posmutniał, bo prezesowa z ukosa z wymówką spojrzała na niego.
Tak się skończył pierwszy akt tego maleńkiego dramatu, a Radzca przeprowadzony przez magistra, Roberta i panią Zboińskę wyszedł uszczęśliwiony, nadzieją iż J.W. Prezesowa żonę jego nawiedzić raczy, obiecując sobie utraktować ją tą samą herbatą, która przeszłym razem tak jej do smaku przypadła.




Wszystko potem wykonanem zostało wedle zakreślonego z góry programmatu. Wanderski wysilił się na obiad, którego prezesowa w usta wziąść nie mogła: wszystko prawie było przydymione, bo dworek miał tylko prostą kuchenkę. Na deser podano gruszki, które się okazały robaczliwe i dobyte z torebek podróżnych cukierki, potem kawa z podróżnemi ciastkami musiały głód zaspokoić.
Gdy przyszło pani dyrektorowéj oddać wizytę, zaszedł powóz i prezesowa w austeryi zmieniwszy ubranie pojechała na tę, jak ją nazywała pańszczyznę. Nieunikniona herbata została wypitą, nastąpił po niej ból głowy i pobyt dalszy przeniósł się po obiedzie ze dworku studenckiego, do wykadzonéj i przewietrzonéj izby gościnnéj w austeryi.
Nie zapomniawszy o danem mu poleceniu, Wanderski naradziwszy się wprzódy z Robertem, przyprowadził tu Erazma Radyga, przyodzianego w lepszy mundurek i uczesanego własną ręką profesora Narymunda.
Prezesowa siedziała ostawiona poduszkami, gdy jéj studencika tego przedstawiono. Radyg przyszedł do pocałowania ręki i żywe swe oczy ciemne śmiało wlepił w piękną twarz matki swego dobroczyńcy. Chłopiec, który nigdy w życiu zblizka wielkiéj pani w całym majestacie i blasku nie widział, oniemiał na widok tego zjawiska, uczuwszy strach jakiś i przerażenie. Prezesowa wydała mu się czemś nadziemsko uroczystem i pięknem, a gdy otwarła usta, i srebrzystym, pieszczonym głosem przemówiła, rozpytując się go o matkę, długo się musiał zbierać na odpowiedź.
Przyszła mu jednak zwolna odwaga i opowiedział cichym głosem ze łzami ostatnie chwile biednéj kobiety.
W dziecięciu tem, w jego głosie, postawie, wejrzeniu, mimo widocznego zaniedbanego wychowa-