Przy tych obiadach we dworku, mimo śmiechów i żarcików, pogadanki najczęściej były nauczające. Profesor coś wskazał, napomknął, obudził ciekawość, chłopcy potém grzebali w książkach, żeby bliżej się z tem zapoznać i módz także wtrącić jakie słowo.
Jeszcze zabawniejsze były przechadzki; na każdym kroku nastręczały się przedmioty obudzające do myślenia. Uchodziły one uwagi młodzieży póki się patrzeć nie nauczono, ale mała wskazówka wprowadzała na drogę. Tak piękne mchy jesienne, które odpoczywając w lecie profesor rozpatrywał, zwróciły uwagę Roberta od mchów do roślin, do świata ich przedpotopowego, który natura wylitografowała na kamieniach, do zamiłowania botaniki krok był tylko. Robert zaczął zbierać zielnik, Erazm podjął mu się pomagać.
Do szczęśliwych ludzi, których zmiana zaszła i odżywiła jak promień słońca, należał nietylko Erazm, ale nawet stary Wanderski. Przywiązał się on jak wszyscy do poczciwego Narymunda i pomagał mu dzielnie. Znając zaś Narymunda trafność w postępowaniu i łagodność, szepnął mu nieraz, podał skazówkę, a wiedział że ona dobrze i serdecznie z miłością dla ucznia będzie zastosowaną.
Narymund po niejakim czasie poszedł do dyrektora i podziękował mu, że go przymusił do przyjęcia tego miejsca.
— Muszę na ten raz przyznać panu radzcy, rzekł, iż lepiéj i jaśniej wiedziałeś odemnie następstwa. Ja com taki miał wstręt do tego dozorcowania, com się tak lękał tych obowiązków, przyznaję chętnie że omyliłem się. Jest mi bardzo dobrze, ci dwaj poczciwi chłopcy, do których się przywiązuję, obchodzą mnie jak własne dzieci, szczęśliwy jestem z nimi.
Szczęście to jednak, jak wszystkie na świecie, ku końcowi roku miało zajść chmurą niespodzianą. Szanowny magister filologii, który miał stosunki różne po świecie i w zwierzchnim zarządzie uniwersytetu przyjaciół i protektorów, począł starania o otrzymanie profesorstwa w gymnazjum w S... wyrobiwszy to, aby Narymunda przeniesiono do odległéj szkoły w zapadłym kącie kraju.
Téj zmiany nikt w świecie spodziewać się nawet nie mógł, nie spytano o nią dyrektora; intryga prowadzoną była w najgłębszéj tajemnicy, i jak piorun spadła na pana radzcę wiadomość urzędowa, o przeniesieniu przyjaciela a naznaczeniu Suchorowskiego.
Dyrektor przeczytawszy pismo, rozmierzywszy następstwa jego, schował je pod klucz do biurka, a sam, nic nikomu nie mówiąc, odpowiedział na tę nominacyę memorjałem do wyższéj władzy, przedstawiającym krzywdę, jaka by się stała przez to Narymundowi i szkole.
Pismo to musiało w górze uczynić wrażenie. Długo czekano na odpowiedź, już radzca zaczynał mieć nadzieję, że przedstawienie jego weźmie skutek, gdy odebrał nareszcie notę, bez żadnych tłumaczeń i objaśnień, potwierdzającą pierwsze rozporządzenie.
Nic już nie pozostawało więcéj do czynienia, tylko iść i oznajmić o tém Narymundowi. Kosztowało go to wiele. Przybrawszy minę wesołą aby nie strwożyć, wybrał się do dworku. Była to godzina poobiednia, pora wiosenna, pierwsze dni piękne, długie, jasne rozkwitającego roku, studenci z zapałem i radością sposobili się do wyjścia na przechadzkę, Narymund im miał towarzyszyć. W progu przywitał go dyrektor, ścisnął za rękę i szepnął:
— Radbym z wami pomówić.
— A pilno? zapytał profesor.
— Dosyć.
— No, to poproszę Wanderskiego ażeby moim chłopakom towarzyszył, a sam zostanę.
— I tak będzie najlepiéj, bo to we cztery oczy i uszy mówić musimy.
Dyrektorowi gruby plik papierów wyglądał z kieszeni, Narymund domyślił się że coś niedobrego być musi, ale z rezygnacyą starożytnego stoika, zawsze był gotów na wszystko co go spotkać mogło. Wanderski tedy powlókł się z komendą nad młodzieżą, a Narymund zaprosił dyrektora do swojego pokoju. Tu radzca chodził długo, z razu nie wiedząc od czego począć: żal mu było biednego profesora.
— Już czuję, kochany dyrektorze, że cóś niedobrego masz zapazuchą, odezwał się Narymund, nie szczędź mnie, jam do złego w życiu nawykł, dzieckiem odumarli mnie rodzice, o głodzie uczyć się musiałem, tyfus mi przypadł na examina, złamałem nogę gdym się raz żenić zapragnął.... i dla tego zostałem starym kawalerem. Rozśmiał się. Tak idzie życie.
— W istocie, rzekł na to radzca, przychodzę bardzo złą ci zwiastować nowinę. Trzy miesiące ją odwlokłem, bom sądził że potrafię licho odwrócić. Nie udało się. Przenoszą cię do innych szkół, panie profesorze.
Narymund odetchnął, ale czoło mu się pofałdowało.
— Źle to jest, a no, mogło być jeszcze gorzej, Opatrzności dzięki że tylko tyle.
— Ale cóż będzie z uczniami? Dokąd mnie przenoszą?
— Do Łyskowa.
Skrzywił się Narymund. Dziura, rzekł, ale dzieci tam będą, cisza i ludzie niegorsi niż gdzieindziej. To pewna, że po moim Robertku poczciwym łzę uronię, bo co Erazma, to zabiorę z sobą. A ktoż na mojem miejscu?
Radzca ramionami ruszył, splunął i rzucił papiery na stół.
— Weź i sam przeczytaj.
— To intryga Suchorowskiego.
— Powinienem się był tego domyśleć, szepnął Narymund.
— Co poczniesz? spytał po chwili radzca.
— Nic, chmurząc się rzekł Narymund, jedno
Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.