bawką w szkołach, stało się potem dla mnie najmilszem zajęciem całego życia... Pamiętasz, gdyśmy skromne ranunkulusy i orchisy łąk naszych zasuszali w bibule! Ja nie przestałem potem poczętego naówczas zielnika dopełniać i do dziś dnia została mi prawdziwa namiętność. Zbierałem rośliny na granicy Persii i na granicy Chin, mam bardzo piękne kollekcje... a jedną, osobliwą to zbiór nasion najrozmaitszych porównawczy. W nim mi brak całkiem naszego kraju...
Robert się rozśmiał.
— Zbiór nasion? Do czegóż to prowadzi?
— Do charakterystyki tej części rośliny, która przybiera najrozmaitsze kształty, począwszy od puszku, od pyłku niedostrzeżonego, do olbrzymiego orzecha obwarowanego pancerzem...
— Serjo? — zapytał Robert.
— Ale powtarzam ci — jest to moja manija... Zaczynam już tu dopełniać mój zbiór...
Drugiego dnia wyszli razem do lasu... Radyg kollekcjonował, Robert zrazu śmiał się i ramionami ruszał, potem niósł za nim torebki, nakoniec o parę rzeczy spytał i coś sam znalazł...
Nie prędko jednak do tego przyszło, że go to zajmować zaczęło... Radyg dobył parę ksiąg botanicznych i porzucił je na stole. Były to podręczniki obrachowane tak, aby z nich ze stanem nauki mógł się oswoić.
Z nudów Robert czytać zaczął... z kilku pytań zrodziły się spory i rozprawy. Doktór niesłychanie się uradował, gdy ten wyżyty człowiek, którego nic na pozór poruszyć już nie mogło — zakochał się w kwiatach...
Przez dziwactwo tylko całą swą miłość przeniósł na krysztogomy.
W tłomokach Radyga znalazł się doskonały mikroskop.
Mikroskop, jako lekarstwo na chorobę duszy, wygląda to prawie śmiesznie — a wierzcie mi, żaden traktat fildzoficzny tak nie działa na odrodzenie człowieka jak — nauka i praca. Obie one uszlachetniają, podnoszą, darzą zapomnieniem bólu ciała i serca...
Radyg okazał się jak najdoskonalszym lekarzem. Wprawdzie pacjent jego z zadawnioną chorobą nie mógł od razu przyjść do zdrowia, lecz gdy go ujrzał wychodzącym z tego zobojętnienia, zrywającym się rano do książki, ucieszonym znalezionym mchem... dojrzaną tkanką, nie wątpił już, że go wyleczyć potrafi.
O nabyciu majątku była wprawdzie mowa między niemi, i doktór się nie taił z tem, że szukał i starał się coś kupić, nie mówił jednak o Trawnem, nie chcąc obudzać nadziei, które z łaski Suchorowskiego, mogły się jeszcze nie ziścić.
Pierożyński pracował, jeździł, nudził marszałka, skarżąc się przed nim na to co widocznie z jego rozkazu lub natchnienia robiono — naostatek dopiął swojego. Suchorowski źle ukrywając złość, nie śmiejąc grozić — musiał dać za wygranę i przełamawszy przeszkód tysiące — Radyg otrzymał wiadomość, iż tranzakcja o kupno podpisaną została.
Raz tylko w ciągu tych starań pobieżnie oglądał Trawne leżące w ruinach, dowiedziawszy się, iż mógł je objąć, pojechał sam naprzód, aby się bliżej rozpatrzeć i przekonać co tam było do zrobienia.
Pora już była zimowa, doktór przyjechał nad wieczorem... Przyjął go tu dzierżawca dawny, dosyć kwaśny z powodu iż się wynosić musiał. Zajmował on mieszkanie w tej samej oficynie, w której niegdyś stali studenci. Stara ta i najmniej pokaźna budowa, przetrwała pałac na pół upadły, w którym nikt nie mieszkał.
Dopiero nazajutrz poszedł nowy dziedzic obejrzeć niegdyś tak wspaniałą rezydencję. — Mury jej stały całe, dach się na nich trzymał, lecz część już jedną zaczęto przerabiać na fabrykę, i w tej śladu nie pozostało pięknych apartamentów prezesowej. W drugiej nietkniętej, okna były pozabijane, podłogi wyjęte, piece porozbierane... pustka cmentarna... W takim samym stanie znajdowały się cieplarnie, ogrody, altany z których sterczały węgły. — Dla wskrzeszenia domu z tych ruin trzeba było niezmiernych nakładów... Radyg musiał się wyrzec tej myśli. Wprowadzić zaś tu Roberta i kazać mu codziennie wypatrywać się w tego trupa przeszłości — nie miał odwagi. On na to spoglądał z rezygnacją chrześcijanina, ale dziecka domu, które tu spędziło najsłodsze życia lata, widok ten musiałby goryczą serce przepełniać.
Radyg kazał więc dom zburzyć z wyjątkiem kilku pokojów, w których mieszkała Prezesowa, a te na wiosnę miano uczynić mieszkalnemi...
Tak samo postąpiono z innemi budowlami, których znaczną część znieść było potrzeba, bo ich niepodobna było utrzymać... Oczyścić tylko, odświeżyć kazał Radyg co pozostało. W tym stanie Trawne przypominało przeszłość, nie rażąc ruiną i widokiem upadku, było to coś nowego razem... odmłodzonego, a zachowującego niektóre rysy lat minionych.
Zimę jednak całą, w ciągu której czyniły się przygotowania, spędzili dwaj przyjaciele w biednym dworku na pasiece, a Radyg miał cierpliwość nie wydać się jeszcze z nabyciem Trawna. Chatkę tę uczynić potrafiono prawie wygodną... a tu przynajmniej nie ścigały ich zbyt ciekawe wejrzenia natrętów... Wanderski trochę się krzątał przy kuchni i spiżarni, przypominając dawne studenckie czasy, były to jednak raczej dobre chęci niż rzeczywiste posługi. Staruszek więcej się sam tem bawił niż pomagał i weselszy odmłodniał...
W pierwszych dniach wiosny sprowadzeni rzemieślnicy z wielkim pośpiechem, dom w Trawnem restaurować zaczęli.
Pan Marszałek Suchorowski, chociaż nigdy o doktorze przybyłym nie wspominał i zdawał się obojętnie znosić, iż mu Trawne z rąk prawie wyrwano, był jednym z tych ludzi, którzy nic nie zapominają i nic przebaczyć nie umieją.
Dręczyło go to zjawisko zagadkowe. Po cichu i bardzo ostrożnie starał się zdaleka zasięgnąć wiadomości o losie, zajęciach i całej karjerze doktora Radyga. — W tem szczególniej celował on jako urzędnik, iż umiał potrzebnych sobie wiadomości zasięgać na drogach dla drugich nie dostrzeżonych i tajemniczych, a był zawsze jak najdokładniej uwiadomiony o wszystkiem co mu pożytecznem w jakimkolwiek względzie być mogło.
W kancelaryi pana Marszałka znajdował się wypadkiem młody człowiek, upodobany mu wielce, prawa jego ręka w różnych tajemniczych robotach, który sługiwał już wprzódy po różnych kancellarjach, dużo się kręcił po świecie i do śledze-
Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.