nia zawikłanych rzeczy, miał szczególny talent i powołanie. — Ten pan Krahl służył już i w stolicy zkąd jakoś musiał wyjść — nie tłomaczył się dla czego — sposobem przyspieszonym w skutek — machinacyi złych ludzi — Krahl widywał tam pono i wiele słyszał o doktorze Radygu. — Ze stolicy przeniósł się był do Kamieńca, gdzie miał krewnych i znajdował się tam właśnie w czasie pobytu doktora i śmierci Roberta. A że pamięć miał niezrównaną, pozbierawszy różnych wieści jak najwięcej, usłużył niemi panu Suchorowskiemu. Dodał od siebie tę uwagę jaka to rzecz była dziwna, iż się nagle i bez powodu ze służby Radyg usunął, i potem coś o zgonie Roberta i o tem że go odwiedzał w więzieniu.
Obudzało to ciekawość Marszałek do najwyższego stopnia — tak dalece że rad był wiedzieć nawet, gdzie tymczasowo przemieszkuje doktór i co robi. — Krahl podjął się zaraz dośledzić i ruszył w drogę po powiecie. Wyrachował się tak, iż nad wieczór około pasieki zabłądził, i pieszo przyszedł do dworku rozpytywać o drogę, a razem prosić by mu się ogrzać dozwolono.
Krahl nikomu tu znajomym nie był, zaprezentował się jako szlachcic z okolicy cudzem nazwiskiem. Radyg i Robert, których zastał grających w szachy, nie mając najmniejszego podejrzenia, aby kim innym być mógł nad tego za kogo się podawał, przyjęli go jak się zimą przyjmuje biednego zabłąkanego podróżnego...
Krahl rozgrzawszy się nieco i dostawszy szklankę herbaty, rozgadał się, stał bardzo zabawnym i w ciągnął doktora w rozmowę... Miał tymczasem sposobność rozpatrzeć się w domku, w ludziach i ponotować sobie wszystko... Najnieostrożniej doktór parę razy wyrwał się z imieniem Roberta odzywając do niego, Krahla uwagi i to nie uszło. Słowem, że gdy dziękując za gościnę powrócił do swoich koni, miał dla Suchorowskiego przygotowany raport, nad ktory dokładniejszego nie mógł pożądać...
Nazajutrz zrana w kancellaryi zobaczywszy go pan Marszałek, pociągnął zaraz do swojego gabinetu. — Tu opowiedział mu Krahl, iż zastał doktora sam na sam w odludnej, jakby umyślnie na uboczu obranej chacie, urządzonej bardzo wysadnie, razem z nieznajomym jakimś, którego poufale zwał panem Robertem...
Usłyszawszy to imię, Suchorowski aż poskoczył z siedzenia, wstrzymał się jednak od wyjawienia przed kancelistą co go tak poruszyło, wysłuchał wszystkiego, podziękował serdecznie i rozpromieniony go pożegnał. Dla tak wytrawnego jak Suchorowski człowieka skazówka ta, przy wiadomości szczegółów, których wprzódy dostarczył Krahl, była dostateczną dla odgadnięcia wszystkiego.
Jasnem już dlań było, że Radyg poświęcając się, przyjaciela ratował, że go za umarłego podał, uwiózł i, z tego powodu służbę porzucił...
Suchorowski ani na chwilę się nie zawahał, jak tylko mieć będzie dowody — wskazać Radyga mściwej ręce sprawiedliwości. — Trzeba było jednak postępować ostrożnie, gdyż doktór miał stosunki i zachowanie wielkie i gra źle poprowadzona mogła być niebezpieczną.
Marszałek tegoż wieczora prosił do siebie na herbatę assesora powiatu. Był to bardzo dobry człowiek, szanujący Suchorowskiego i lubiący herbatę z arakiem... Przybył uszczęśliwiony tym zaszczytem. A że było kilka innych osób tego wieczora, zagrano wista i czas do kolacij przeszedł bardzo przyjemnie — przed wieczerzą, co się bardzo rzadko trafiało, marszałek wziął pod rękę asesora i wyprowadził go do drugiego pokoju, gdzie oprócz wyżła śpiącego przy kominie, nikogo nie było.
— Muszę pana przestrzedz, — szepnął mu w ucho — w powiecie się nam gnieździ człowiek bardzo podejrzany, podobno za jakieś nadużycia wypędzony ze stolicy... Że miał tam dobre plecy uszło mu to jakoś... oddalono go po cichu. Otóż on tu i majątek kupuje...
— A no, wiem, Trawne...
— Tak, ale kochany asesorze, czy go spytałeś o papiery? Choćby był i jenerałem, jak go tam nazywają, zawsze formalność powinna być dopełniona... Przy zdarzonej okoliczności, rozpatrzy się pan z kim on tam mieszka na pasiece... Każ sobie pokazać paszporta... Rozumiesz!.. Potem mi powiesz kogo tam znalazłeś, a może... może będziesz miał sposobność wcale nie pospolicie się odznaczyć... Więcej nie mówię. — Mądrej głowie dość na słowie — jedź pan jutro — i — sza!!
Poszli do wieczerzy, a asesor widocznie mocno był poruszony; wymówił się od wiseczka i zaraz potem wymknął...
Radyg z Robertem układali jakieś mapy, gdy w pasiece psy zaczęły ujadać... W kilka minut potem zjawił się na progu człowieczek niezmiernie grzeczny, który się zaprezentował, jako urzędnik i przepraszając stokrotnie Radyga, zażądał od niego — papierów...
— Pan daruje, ale obowiązek...
Robert siedział w tym samym pokoju. Doktór z chłodną krwią przyniósł pugilares, dobył stan służby, świadectwa i położył je przed zdumionym nieco urzędnikiem, który znalazł w nich to czego się wcale nie spodziewał i ponownie przepraszać zaczął...
Jednakże nie zapomniał o danej mu instrukcji i z wyszukaną grzecznością, dopomniał się o papiery Roberta.
Robert zbladł nieco, doktór spokojnie znowu położył je na stole assesorowi.
— Jak pan widzi, mój przyjaciel — pan Robert Doliński jest obywatelem galicyjskim, a zastanawiać to nie powinno, iż nosi imię i nazwisko zmarłego — także przyjaciela mojego... syna Prezesa, tak nieszczęśliwie niedawno...
— Słyszałem — przerwał asesor — ale istotnie to coś osobliwego także... tego... ten... imię i nazwisko...
— Tak, imię i nazwisko podobne — dodał Radyg — a temu podobieństwu winienem poznanie nasze i stosunki...
Asesor tylko się uśmiechnął, papiery były w jak największym porządku i żadnej wątpliwości autentyczność ich nie ulegała...
Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.