że zapóźno — nos za to że nie zgrabnie — i nos za to że takiego człowieka śmiałem zaczepić... a jam tu nic nie winien....
— Przepraszam panów, jestem z drogi — i muszę spocząć — zawołał wstając marszałek.
Ruszał się już z fotelu, gdy służący oznajmił.
— Doktór Radyg!
Suchorowski osłupiał.
Poważnym krokiem, skromny i spokojny, wszedł pan Erazm.
— Daruj mi pan marszałek — chciałem dla uniknienia jakiego nieporozumienia i niepotrzebnych kroków ze strony jego, zameldować mu się z powrotem i świadectwa, że jestem oczyszczony z zarzutów ciężących na mnie...
— To do mnie nic nie należy! — począł Suchorowski gniewnie.
— Zdaje się że musiałeś pan uważać to za należące do siebie, boś mnie zaskarżył. List pański do księcia widziałem sam...
— Com zrobił z tego się panu tłomaczyć nie potrzebuję! — zawołał głos podnosząc Suchorowski.
— Być może — rzekł Radyg — jednakże ja potrzebowałem wytłomaczyć się panu z tego com uczynił. I więcej nie mam nic do powiedzenia...
Skłonił się Radyg i wyszedł...
Asesor który stał w kątku... ukłonił się także i wysunął, naczelnik powiatu na ostatku, milcząco pożegnał marszałka i podążył za niemi.
Suchorowski ręką powiódł po czole i siadł w krześle przybity.
Partja byłana głowę przegrana.
Wiosna już była w rozkwicie, drzewa w liściach świeżych, kwiaty w świątecznych sukienkach, niebo w lazurowej szacie przetykanej złotem — lasy pachniały balsamami życia... gdy nasz stary znajomy p. Erazm Radyg, przebywający jeszcze w powiatowem miasteczku, doczekał się nareszcie przybycia Roberta, którego nieustannie i nagląco z Galicyi wzywał...
Udało mu się do ostatniej chwili, w tajemnicy utrzymać nabycie Trawna i wszystkie w nim porobione przygotowania, cieszył się jak dziecię tą radością, jaką miał sprawić przyjacielowi, — trochę dziecinnie też krył się z tą niespodzianką do ostatka, ale powodem do utrzymywania sekretu było i to, ażeby Robert nie sprzeciwiał się ani nabyciu któreby uważał za ofiarę, ani porobionym dla niego przygotowaniom. Radyg z wielkiem staraniem, rozpierzchłe przez licytacye po sąsiedztwie pozbierał dawne pamiątki po rodzicach Roberta. Udało mu się odzyskać portrety ich, biórko Prezesowej, krzesło w którem stary Prezes siadywał, mnóstwo drobnych fraszek z któremi się miłych chwil wiązały wspomnienia. Z lichego wizerunku profesora Narymunda, niewprawną ręką samouczka szkolnego narysowanego nieco w karykaturze, dobry malarz, wedle skazówek Radyga, zrobił mu piękny i charakterystyczny portret jego.
Starzy niegdyś przyjaciele i sąsiedzi Prezesa, którzy nieco się cofnęli od upadającej rodziny, dziś ją przypominali z czułością i pomagali Radygowi, do urządzenia domu dla Roberta. Główny bowiem dwór przerobiony z reszty pałacu, dla niego był przeznaczonym. — Sobie Radyg skromne mieszkanie zachował w oficynie, gdzie i Wanderski miał parę wygodnych pokoików... Pozbierano rozpierzchłe sług poczciwych dworu niedobitki, sieroty po nich i z tego uformowano skromną usługę dla nowych dziedziców.
Prezesowa która się wielce kochała w kwiatach i cieplarniach, miała przepysznych kilka drzew pomarańczowych i cytrynowych, sprzedanych później za bezcen — które Pierożyński odzyskał za tęż samą cenę... Ustawiono je tam, gdzie ona je od strony ogrodu stawiać dawniej lubiła. Słowem, tylko ten co kochać umie mógł dokazać tego co tu Radyg dokonał, czując wartość rzeczy, które by innemu zdawały się obojętnemi.
Robert wracał ze swej przymusowej podróży, znacznie zmienionym na korzyść swoją na zdrowiu, na umyśle i duchu. Był on z natury wrażliwym, każdy wypadek oddziaływał na niego silnie, lecz wrażenia te zacierały się łatwo i ustępowały nowym. Przecierpiawszy wiele, przebywszy czas jakiś w samotności z Robertem, potem rzucony w świat między obcych, miał czas odświeżyć się, odżyć, ukrzepić... Dawniej przywiązany gorąco do towarzystw salonowych, do życia, zabaw i rozrywek wielkiego świata, teraz przechodził w nową epokę, zamiłowany był w samotności, ciszy, w ludziach pracy, spokojnego temperamentu i łagodnego charakteru. Czas przebyty we Lwowie, nie mając tam stosunków, spędził w bibliotekach, na studjach, na wycieczkach botanicznych ku Tatrom i z kilku profesorami, z któremi łatwą zrobił znajomość. Przywoził więc z sobą ukołysany umysł, nową jakby naturę zrezygnowanego człowieka, który życie pojął inaczej, i myśli go używać w spokojnej kontemplacyi zobojętniałego widza.
Na progu gospody powitał go serdecznym uściskiem doktór — wesołemi:
— A witajże, witaj, miły hospodynie! Robert, jak dawno go już niewidział Radyg, wesołym był, twarz żółta wybielała, nawet jutrzenka rumieńca zdawała się świtać na niej.
Weszli pod ręce się trzymając do pokoju.
— Tryumf nad Suchorowskim wielki! zawołał Radyg — już dziś słychać, że grozi obywatelstwu opuszczeniem służby, ale mnie się zdaje, że to tylko strachy na lachy, że przez swoich Krahlów, kilku namówi by go poprosili usilnie ażeby został i zostanie. Dadzą mu obiad, wypiją zdrowie, i pan marszałek dalej urzędować będzie, a nam figle płatać od serca.
— Niech urzęduje i niech płata, rozśmiał się Robert. Uwierzysz ty Erazmie, dodał, ja tak jestem dziś człowiekiem nowym (prawdziwie nie poznaję siebie), że nawet jakoś na niego gniewać się nie umiem. Po prostu litość mnie nad nim bierze, że tak w żółci się może smażyć i tak złym być — gdy tak łatwo byłoby być poczciwym i dobrym.
— Wierz mi, rzekł Radyg, że ja zupełnie uczucie to podzielam... z tą różnicą, iż w dodatku śmieszy mnie jeszcze... A co się tyczy figlów jego, jakoś się nie boję.
— Ja tem bardziej, boć — choćbyś ty się okupił tu, jak mi pisałeś że masz zamiar, w sąsiedztwie — ja ci tak nieużytecznym próżniakiem na karku wisieć nie będę.
— I cóż, zamyślasz mnie porzucić, teraz gdy żyć spokojnie oba razem możemy? Zaręczam ci, że w przyszłem gospodarstwie naszem nieużytecznym nie będziesz... Będziemy oba pracowali.