dla panny Elizy, dowodzi najlepiéj moje przybycie do Zagórzan...
Kasztelanicowa siadła zamyślona.
— A! nie! nie! odezwała się — takich przypuszczeń robić się nie godzi. Chwilowo mogło coś, jakiś kaprys, zazdrostka, zły humor podbudzić w niéj inne usposobienie, ale krew się odezwać musi. Niestety! ma ona swe prawa: cnoty i wady są dziedziczne...
— Po części, odparł Lambert; lecz za stały aksyomat brać tego nie można.
— Wszędzie są wyjątki — odezwała się kasztelanicowa — lecz prawo stoi niewzruszone...
Po namyśle krótkim, potrząsając głową, stara dorzuciła:
— Ani myśleć o tém. Znałam matkę Julii, była równie piękna i zupełnie tak płocha jak ona. Córka, która ma być do niéj podobna twarzą, weźmie jéj temperament, a za tém pójdą obyczaje...
A! mój Lambercie — sama myśl takiego związku mnie przeraża. Musiałbyś staczać walki, jeśli nie o honor domu i mienia, to o pozory... Mogłaby przywiązać się do ciebie i być wierną, ale zalotną nie być — nie potrafi. Wprzągłbyś się w najnieznośniejsze obowiązki stróża i mentora, a kobieta, któréj trzeba pilnować! to nieszczęście...
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/103
Ta strona została skorygowana.