— Ale naturalnie! odezwała się poruszona hrabina: czémże się nam przypodobać miały, jeśli nie maskując swą płochość?
Lambert niechcąc dłużéj o tém rozprawiać, wkrótce pożegnał matkę.
Kilka dni upłynęło... Hr. Laura zmuszona pojechać z rewizytą, ściągała. Lada była się wybrać do niéj tak, aby jéj nie zastać, nie taiła się z tém wcale. Lambert też nie śpieszył do tego domu, choć ciągnęło go tam to, co on nazywał sam przed sobą ciekawością, a co było urokiem jakimś.
Czasem w Elizie skłonny i on był widzieć na wzorze macierzystym wykształconą komedyantkę; niekiedy przychodziły wątpliwości, litował się nad nią, i zagadkowa istota nęciła go ku sobie.
Tłómaczył się przed sobą sam, że znowu tak wielkiego niebezpieczeństwa nie było, że owszem częściéj widując te panie, łatwiéj się mógł rozczarować i uleczyć; lękał się tylko matki, któréj niepokój wcale się nie zmniejszał.
Mało znany wprzód Lambertowi hr. Zdzisław, w tych czasach się zbliżył więcéj ku niemu. Hr. Laura z podejrzliwością matki, mając go za przyjaciela hr. Julii i jéj powiernika, domyślać się zaczęła, że i on wciągnięty był w intrygę, która Lamberta osaczyć miała.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/132
Ta strona została skorygowana.