Samo mieszkanie w jednym z nowych domów najęte, obszerne, urządzone po pańsku, którego cena starczyłaby średniéj klassy rodzinie na całoroczne utrzymanie, było wielce imponujące. Niemniéj nad trzy salony wielkie mieli państwo Stanisławowstwo: jadalny, bawialny i balowy... Za tém szła służba w liczbie stosownéj i wszystko...
Ażeby zapełnić te przybytki, nie starczyła śmietanka towarzystwa, potrzeba było jak na ucztę ewangeliczną wezwać i pospolity lud, bo inaczéj pustkamiby świeciły.
Około godziny dziewiątéj wieczorem zaczęły sunąć się powozy, przybywać goście; hr. Stanisław, któremu żona nietylko o tytuł, ale i o wstążeczkę do fraka się postarała, stał skonfundowany improwizowaną swą wielkością razem ze Zdzisiem przeprowadzając od progu damy do... urzędowéj kanapy wielkiego salonu. Pańszczyznę te spełniał dosyć ochoczo, ale bez elegancyi, jak utrzymywała żona.
— Tego, moja dobrodziejko, nie nabędę już nigdy, mówił śmiejąc się — darmo! Za to Zdziś — z tego musisz być kontenta!
W istocie synem miała prawo być dumną pani Stanisławowa: ten już przejął tak doskonale szyk młodzieży arystokratycznéj, iż go jéj za wzór dać było można.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/136
Ta strona została skorygowana.