aby ją rozerwać, więcéj może aby ją mieć z sobą. Smutnego coś, zastygłego było w téj postaci, mimo ubóstwa dość dumnéj; patrzała na na ludzi z obojętnością istoty, która nic wspólgo nie ma z nimi.
Najmilsze to było towarzystwo hrabianki, która czasem się z nią całemi godzinami zamykała na rozmowę. Matka się temu wydziwić nie mogła.
— Nie pojmuję twojego gustu, mawiała, żeby też można znajdować przyjemność w obcowaniu z takim... kopciuszkiem. Co ona może ci powiedzieć? jak ona ciebie zrozumie?
Eliza uśmiechała się nie tłomacząc wcale — nie było to w jéj obyczaju.
Lambert pozostał jakiś czas pomiędzy mężczyznami, którzy go otoczyli... Przechodząc z gruppy do gruppy, prawie mimowolnie zbliżył się późniéj ku Elizie, zdającéj się czekać na niego.
— Zagroziłam panu rozmową — odezwała się do niego — i... sądziłam doprawdy, że ze strachu możesz się nie stawić?
— Strach mój byłby zupełnie wytłómaczony, rzekł Lambert.
— Śliczny komplement, ale ja pod żadnym względem, nikomu być straszną nie chcę... no! i nie jestem... (Tu się rozśmiała). Na stra-
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/138
Ta strona została skorygowana.