— Winien jestem — rzekł w końcu — winien — ale mnie tłómaczy moja i pani młodość, niedoświadczenie, lata, w których obojeśmy mogli marzyć, świata nie znając.
— Obojeśmy marzyli! a! tak — dodała panna Aniela, — z tą różnicą, że ja miałam rozmarzoną i nieszczęśliwą pozostać na życie całe, a pan ostygnąć i obrócić w żart... w pańską zabawkę płochą, umizgi do ubogiéj sieroty.
— Panno Anielo, rzekł z boleścią Lambert: obwiniaj mnie, ja sam czuje, żem na to zasłużył, dałbym dziś połowę krwi mojéj, aby winę odkupić... alem — naówczas nie był panem siebie, byłem dzieckiem prawie, i nie było w méj mocy zachować uczucia, które może pani sama zgasiłaś wymaganiami.
— Ja? wymaganiami? przerwała z gorączką nową Aniela... ja! Wymagać wszystkiego miałam prawo od serca, które mi się oddało, tak jakem nic temu sercu nie odmawiała...
Lambert ręce załamał.
— Jakiż więc koniec będzie temu? Powiedz pani czego wymagasz po mnie?
— Ja? nic! Jałmużny żadnéj, nawet litości! Wiem, że miłość nie wraca, tak jak wiem, że moja nie gaśnie, ale ona we mnie zmieniła się w jad, truciznę, w pragnienie zemsty nienasycone. Widzisz pan, zostaję tu, choć pobyt u nich serce mi krwawi. Zostaję dla tego,
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/157
Ta strona została skorygowana.