młody hrabia, a wstająca z kanapy hrabina matka dała znak ręką, że nadejdzie.
Drzwi boczne z gabinetu, przez parę pokojów mniejszych prowadziły do salonu, w którym się już lampa paliła i ogień na kominie. Przed nim stał, z kapeluszem w ręku, człowiek nie młody, z krótko postrzyżonemi włosami siwemi, jeżącemi mu się na głowie jak szczotka. Suchy, wyprostowany, chudy, twarz miał długą, wyrazistą, niegdyś piękną, dziś tylko dziwnie energiczną. Ogromne czoło nadawało jéj przy równie przedłużonéj brodzie i śpiczastym nosie, charakter jakiś niemal karykaturalny, choć rysy były czyste i miały ten styl, który dystynkcyą się zowie... Pułkownik był ubrany starannie, prawie za młodo na swój wiek, który do lat sześćdziesięciu zbliżać się musiał. Żywo przystąpił do hrabiego Lamberta; podali sobie ręce. Powitanie w kilku słowach zabrzmiało francuzczyzną, przybyły bowiem należał i do téj epoki, i do téj sfery, która tym tylko językiem swobodnie się wyrażać umie.
— Z rana rozminęliśmy się, rzekł prędko bardzo i dosyć niewyraźnie, jakby się czegoś śpieszył (był to jego obyczaj); niezmiernie żałowałem...
Lambert się skłonił.
— Jako stary przyjaciel domu — mówił ciągle pędząc i łykając na pół wyrazy pułkownik — mogę otwarcie ci powiedzieć, kochany hrabio,
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/17
Ta strona została skorygowana.