— Otoż to historya ta, któréj opowiadać nie było warto, kończyła wdowa. Tą babą jest owa panna Aniela, blady trup z czarnemi oczyma. A zła!! Kiedy jeszcze byli dziećmi hrabia Lambert się niby to w niéj zakochał, a ta też. Jak ją lepiéj poznał, zrejterował się... No... że tam pono bardzo z sobą byli blizko... (tu wdowa zrobiła minkę znaczącą aż nadto), bardzo blizko, panna mu zdrady darować nie może. Poprzysięgła zemstę. Ona to matkę jątrzy przeciw wszystkim, przeciw każdéj osobie, któraby jéj hr. Lamberta odebrać mogła.
— Ale on jéj nie kocha! zawołała Eliza żywo — to nie może być.
— Nietylko nie kocha od dawna, ale wstręt ma do niéj, ucieka, boi się — mówiła wdowa. Widać, że ona go bałamuciła sama, w nadziei, że się ożenić z nią będzie musiał. Cofnął się w porę...
— Cóż może taka panna Aniela? przerwała Eliza pogardliwie.
— Oho! oho! potrząsając główką dodała wdowa. Każdy kto chce, może złego narobić wiele; a ta tak się wkradła w łaski hrabiny, że staruszka przez jéj oczy widzi, jéj uszami słyszy... U niéj panna Aniela pierwsza...
— Ależ syn! przerwała Gertruda: moja Berto — syn! i taki syn jak hr. Lambert, u matki więcéj nad nią znaczyć musi.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/171
Ta strona została skorygowana.