że czynisz sensacyę! Słowo daję, nie przesadzam, ogromną sensacyę. Te panie są zachwycone...
— Jakie panie? zapytał Lambert.
— Wszystkie w ogóle, co do jednéj, ciągnął daléj pułkownik — chórem głoszą twe pochwały.
Uśmiechnął się młody hrabia.
— Nie zasłużyłem, rzekł sucho, bo nie miałem jeszcze czasu nawet dać się poznać...
— Ba! ba! ba! podchwycił gość — te panie!! Nikt lepiéj i trafniéj nad nie ludzi nie poznaje z powierzchowności. Słowo daję! mnie się zdaje, że one taki mają instykt przedziwny, że cnotyby odgadły z rękawiczki!
Pułkownik sam się rozśmiał ze swego dowcipu, co zmusiło słuchacza, do lekkiego także uśmiechu sympatyi...
— Właśnie przybyłem, mówił ciągle gość, pocierając niekiedy krótko ostrzyżone włosy — aby hrabinie winszować. Sukces ogromny...
Hrabia się skłonił chłodno.
— Niewielką wagę, za małą, zdajesz się przywiązywać do niego, rzekł pułkownik... Być może, iż masz prawo być trudnym, nie przeczę; lecz niemała to rzecz, gdy się występując na świat, pozyszcze od razu dobrą opinię! To niezmiernie ułatwia dalszą drogę...
Spojrzał na słuchającego i zwolna położył dłoń na jego ręce..
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/18
Ta strona została skorygowana.