Nieszczęśliwa ta ślizgawka była powodem zapewne, że choć mrozu nie było — spotykano się jakby o zmówionéj godzinie na przechadzce.
Hrabianki Elizy poznać prawie nie było można, tak ciągle wesołą była, szczęśliwą, roztrzepaną i nawet daleko mniéj złośliwą. Ludzie patrzący z dala wydziwić się nie mogli śmiałości, z jaką się — kompromitowała. Matka przykłaskiwała z całych sił, ale — pytała o rezultat...
Otoż tego nie było. Hrabianka Eliza mówiła z największą obojętnością w świecie: — „Niechże mi mama nie truje najpiękniejszych chwil w życiu. Kocham go, widzę, jestem szczęśliwa, o niczém więcéj nie myślę! Ożeni się ze mną czy nie? o mój Boże! kilka dni przeżyję jasnych, to starczy na resztę życia!“
Chmurzyła się matka. Eliza całowała ją i prosiła, aby była spokojna i dała jéj swobodę.
— Ale jakże ci się zdaje? jak miarkujesz? pytała matka: ożeni się on z tobą?
— Wiem, że musi mnie kochać, czuję to, choć mi nigdy tego nie powiedział wyraźnie. O! kocha mnie — a ja jego!
Matka się niepokoiła.
— Ale, jeśli się nie ożeni?
Eliza nie odpowiadała na to i urywała rozmowę. Nie było sposobu zapanować nad nią.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/184
Ta strona została skorygowana.