było poznać po niéj, jakim wysiłkiem ten spokój okupiła. Tymczasem listy biegały na wszystkie strony, i musiały być skrywane przed Lambertem, bo nie wychodziły zwykłą drogą, ale panna Aniela je potajemnie na pocztę oddawała. Ona też teraz pilnowała przychodzących, aby hr. Lambertowi wprzódy w ręce nie wpadły.
W obejściu się staruszki z hrabiną Julią, która dosyć często ją odwiedzała, nie zaszła zmiana najmniejsza. Była dla niéj tak obojętnie uprzejmą jak wprzódy, tak wesołą i zimną jak niegdyś. Hrabianka Eliza zbliżała się do staruszki, i zawsze z temi samemi uśmiechami chłodnemi była przyjmowana, temi samemi słodyczami powszedniemi karmiona.
Gdy tu się przygotowywało coś, czego jeszcze najbystrzejsze oko dostrzedz nie mogło, ani najpodejrzliwszy umysł odgadnąć — zachcianka dziwaczna hrabiego Zdzisia, który oczyma pożerał pannę Anielę, zdawała się z marzenia nieprawdopodobnego powoli w rzeczywistego coś przechodzić. Szło to nadzwyczaj powolnie, ostrożnie, — lecz Zdziś miał jakiś cień nadziei.
Panna Aniela przy pierwszych jego odwiedzinach po rozmowie z bratem, nie unikała wejrzeń, owszem kilka razy sama przeszyła pięknego chłopca wzrokiem takim, iż wyszedł pijany.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/187
Ta strona została skorygowana.