— Kochany hrabio — dodał... jedno ci tylko mają do zarzucenia, że z Anglii przywiozłeś z sobą trochę spleenu czy zbytniego chłodu. Hę?
— Zdaje mi się, że ja z tym chłodem wyjechałem, rzekł Lambert spokojnie.
— Trzeba być młodym! rozśmiał się pułkownik.
W téj chwili nadeszła hrabina, witając dosyć uprzejmie pułkownika, który z nadzwyczajną attencyą przeprowadzał ją do kanapy...
— Dziękuję ci, panie pułkowniku, że nie zapominasz o nas! odezwała się.
— Ja? o państwie? Toćby to był grzech śmiertelny! mówił gość w ciągłych ukłonach. Mam ten zaszczyt, żem nieboszczyka hrabiego był wiernym sługą, i cześć, jaką dla niego miałem, przeniosłem na dostojną małżonkę, a przyjaźń na syna.
Hrabina uśmiechając się dziękowała, pułkownik siadał już przy niéj. Lambert stanął w niejakiém oddaleniu.
— Cóż nowego? zapytała gospodyni.
— Nowin mnóztwo, ale z niemi, począł pułkownik, musiał mnie hr. Lambert uprzedzić.
— O! nie lękaj się o to — przerwała śmiejąc się staruszka. Lambert bywa tak roztargniony, iż nietylko nie słyszy nic, ale nawet nie widzi co się w koło dzieje...
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/19
Ta strona została skorygowana.