— Czy roztargniony — odezwał się Leliwa — czy mniéj sobie waży te nasze powszednie sprawy... Tymczasem drobne, maluteczkie rzeczy, często bywają... pełne znaczenia!
Gospodyni spojrzała, wzrokiem wywołując dalsze zwierzenia.
Leliwa pochylił się jéj do ucha i żywo coś szeptać zaczął.
— To chyba potwarz! zawołała hrabina...
— Si non e vero...
— Nawet nie ben trovato! ruszając ramionami dodała staruszka.
Lambert siadł na nieco odsuniętém krześle...
Poufna rozmowa z pułkownikiem przedłużała się, gdy do salonu bocznemi drzwiami wsunęła się cicho, jakby bojaźliwie, panna słusznego wzrostu, bardzo skromnie ubrana, w sukni pod szyję, we włosach gładko przyczesanych, z twarzyczką piękną, ale jak marmur bezkrwistą i bladą, w któréj oczy czarne tém silniéj połyskiwały. Twarz to była tajemnicza, sfinksa zamkniętego w sobie i jakby strwożonego, aby kto z niego nie dobył słowa zagadki jego życia...
Idąc zdawała się chcieć przesunąć niepostrzeżona, niesłyszana, oczyma przelękłemi badała wszystkich jak nieprzyjaciół. Coś dziwnie trwożnego czy pokornie dumnego w niéj było... Pomimo bladości marmurowéj i zatrwożenia,
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/20
Ta strona została skorygowana.