cając i do reszty onieśmielając biedną pensyonarkę.
Książę tymczasem wpadł obcesowo i jakby wygłodniały na hr. Lamberta, z równą prawie czułością, trzęsąc jego rękami i osypując go komplementami. Szordyńską, która nie mogła znieść, aby o niéj na chwilę zapomniano, potrafiła zaraz wcielić się w przywitanie hrabiny ze swą wychowanką.
— Niewymownie się raduję, że raz jestem na dłużéj w Warszawie, zawołał książę; poznam przecie i zbliżę się do naszych znakomitości. Od dawna łaknąłem znajomości Baranowskiego, bo mi wstyd było go nie znać, szczycąc się przyjaźnią O. Secchi’ego; muszę się zbliżyć do tego nieoszacowanego naturalisty i humorysty, A. Wagi... wyszukać barona Rastawieckiego... A! próżnować nie będę...
Śmiał się mówiąc to i pocierał przerzedłe włosy.
— Wiem, rzekł grzecznie Lambert, że książę nigdzie próżnować nie możesz, i wszędzie umiesz sobie znaleźć zajęcie.
— Co chcesz? ars longa, vita brevis... tyle rzeczy pociąga człowieka, których radby się jeśli nie nauczyć, to choć obeznać z niemi...
Rozmowa natychmiast wpadła na szczegóły, któremi książę był zajęty, i o które, dosyć niewłaściwie, zupełnie z niemi nieoswojonego
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/201
Ta strona została skorygowana.