łzy z oczu jéj pociekły. Lambert żywo przystąpił ku niéj, całując ręce i szepcząc słowa pociechy, które mało skutkowały....
Rozstali się tak oboje podraźnieni, a syn powróciwszy do mieszkania, długo chodził nie mogąc się uspokoić. Usiłował z sumieniem własném przyjść do porozumienia i nie mógł. Miłość dla Elizy, powaga matki, jéj wymagania, strach tego małżeństwa narzuconego, życie mu zatruwały.
Aniołek z mitrą książęcą, pomimo swego wdzięku, młodości, swéj nieśmiałości i pokory, budził w nim niewysłowiony wstręt i trwogę. W twarzyczce téj płonącéj i blednącéj, w oczach, które patrzały ukradkiem i unikały spotkania ze wzrokiem innych ludzi, mimowolnie czytał Lambert jakiś fałsz, cóś przerażająco podstępnego; siłę, która się osłaniała słabością, myśl zuchwałą, nieświadomą własnego zuchwalstwa, patrzącą z pod powiek spuszczonych jak zwierz czatujący na pastwę. Słowem jedném księżniczka ze swą minką klasztorną, pobożną — nie podobała mu się — straszyła go. Nie widział co leżało na dnie téj duszy i serca, czy kamień bezbarwny, czy żar pokryty popiołem.
Świętość ta wydawała mu się pokrywką drgających passyi.... Wszystko to wirowało w jego głowie tém mocniéj i uparciéj, im bardziéj porównywał Martę z Elizą.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/223
Ta strona została skorygowana.